Ta lekarka wezwała karetkę do pierwszego Polaka z potwierdzonym COVID-19
Szybki telefon do szefowej posterunku. Słyszę, że panika w miasteczku sięga zenitu, a ze sklepów wymiotło „spożywkę”. – Cybinka wygląda, pani doktor, jakby ją korniki zżarły – mówi policjantka – dr Jadwiga Caban-Korbas, była szefowa Sanepidu w Słubicach wspomina dzień, gdy do Polski trafił pierwszy pacjent z Covid-19, a ona stała się bohaterką ogólnopolskiej afery.
4 marca 2024 r. Polacy „świętowali” czwartą rocznicę wybuchu pandemii koronawirusa. Z tej okazji publikujemy wspomnienia słynnej „Jadzi z Sanepidu”, jak panią doktor „ochrzcili” internauci, którymi podzieliła się w książce „Oddział Zakaźny. Historie bez cenzury”. To ona 4 marca 2020 r. odebrała telefon od spanikowanego polskiego pacjenta zero.
„Wzywam Panu karetkę”
- Pierwszy telefon tego dnia. W słuchawce męski głos, zakatarzony. Mężczyzna mówi z wysiłkiem, w sposób charakterystyczny dla problemów z oddychaniem, i jest trochę splątany – nie do końca logiczny w odpowiedziach, zdenerwowany i przestraszony. Tłumaczy, że usiłował się zarejestrować telefonicznie do lekarza rodzinnego w przychodni, ale ten poinformował go, by „zgłosił się po pomoc do sanepidu”. W wywiadzie pacjent podaje: gorączka, duszność, ból mięśni, kości, poczucie rozbicia. W sobotę wrócił od rodziny z zachodnich Niemiec. Z miasteczka Heinsberg w rejonie Nadrenii - Północnej Westfalii. Był na festynie, który okazał się potem dużym ogniskiem zachorowań. Mówi, że jego rodzina w Niemczech już jest na kwarantannie. Wiem to, co najważniejsze: to będzie pierwszy zdiagnozowany pacjent z COVID-19 w Polsce. – Wzywam panu karetkę. Proszę nie ruszać się z domu. Zapisuję adres – mężczyzna dzwoni z Cybinki, małego miasta liczącego niecałe trzy tysiące mieszkańców. – Tylko niech wjadą na podwórko, a nie stoją na ulicy, bo nie chcę sensacji – zastrzega. Jaki wrażliwiec, myślę z ironią. Jakoś wrażliwości zabrakło, gdy zwiewał z niemieckiej kwarantanny, by przywlec wirusa do swojej miejscowości.
Ja k wygląda noc w szpitalu psychiatrycznym? Lekarz ujawnia:
(...Dzwonię do dyspozytora, uzasadniam potrzebę uruchomienia transportu celowanego. Wszystko idzie sprawnie, pomijając jeden szczegół: karetka nie wjeżdża na podwórko, tylko zatrzymuje się przed domem, przy ulicy. Posypią się na mnie za to najgorsze bluzgi.
Widział się Pan z żoną?
– Jak wyglądał kontakt? – pytam żonę pacjenta. – Zobaczyłam rano, w niedzielę, jak wjeżdża na podwórko. Potem poprosił mnie o coś na gorączkę, to podałam przez uchylone drzwi i ani ja, ani syn nie mieliśmy bliskiego kontaktu (...)
Pacjent już jest w szpitalu, na oddziale chorób zakaźnych. Tymczasem dzwoni do mnie żona pacjenta zero, jest zaniepokojona, wokół posesji kręcą się ludzie z miasteczka.– Boję się, że mi coś zrobią – mówi spanikowana. – Zadzwonię na policję, żeby patrol przejeżdżał pod pani domem kilka razy dziennie – uspokajam.
(...) Przemyka mi przez głowę: kto tu zaprosił telewizjęł? Nie zatrzymuję tej myśli na dłużej, przecież to „nasze chłopaki”. Na spotkaniu jest oczywiście burmistrz Cybinki – totalnie spanikowany, trzęsą mu się ręce. Łamiącym się głosem próbuje wymusić na mnie zamknięcie szkoły. Mówi, że ta nauczycielka , żona mężczyzny, z który pacjent zero zamienił parę słów przy bankomacie, dostaje telefony z pogróżkami. Mieszkańcy dzwonią, krzyczą, że jest totalnie nieodpowiedzialna, że jak śmiała iść do szkoły. Atmosfera linczu wisi w powietrzu. Odmawiam zamknięcia szkoły.
– Niech pan sam zamyka szkołę, jako organ założycielski. Ja nie będę się ośmieszała. Jak skieruję szkołę na kwarantannę, to także pana dziecko, więc i pana zamknę. Unieruchomię w domach pół miasta z powodu czterech kontaktów, które zgodnie ze swoją wiedzą uważam za ujemne (...)
Tłumaczę jeszcze raz, że nic strasznego się w Cybince nie stało i nie stanie z powodu jednego chorego, w porę i prawidłowo zaopiekowanego. Ale widzę, że burmistrz i tak chce z Cybinki zrobić drugi Wuhan. Widział przecież w telewizji, jak Chińczycy odkażają całe miasto, i przez dwa miesiące nasłuchał się o wirusie – „cichym zabójcy”.
Pacjent dzwoni do mnie z bluzgiem
Nie mam pojęcia, że to nagranie z posiedzenia zespołu kryzysowego jest właśnie wykorzystywane przez jakiegoś rozkoszniaczka – bezmózgowca, puszczone w cyberprzestrzeń, w postaci skrótu, zawierającego moje, to prawda, raczej niekonwencjonalne wypowiedzi, choć nie kierowane ani do rzeczonego rozkoszniaczka, ani do ogółu społeczeństwa (...)
Nazajutrz Polska żyje moim wystąpieniem, które miało być tylko „do użytku wewnętrznego”. Afera na cały kraj. Ministerstwo Zdrowia i Rzecznik Praw Obywatelskich grzmią o złamaniu przeze mnie RODO i Konstytucji, o tym, że ujawniłam dane wrażliwe, że lekko wypowiadałam się o pacjencie, który przebywa w szpitalu, i o jego rodzinie. Główny Inspektor Sanitarny domaga się mojego odwołania. Wkrótce minister spraw wewnętrznych upomina starostę, że nie realizuje poleceń rządu i mnie nie odwołuje.
Pacjent zero dzwoni do mnie z bluzgiem:
– Powinni cię, kur*o, wypierdolić z roboty!
Jestem świadoma, że to marzenie pacjenta zero się spełni (...)
Co zaskakujące, zaczynam dostawać całą masę SMS-ów i telefonów ze wsparciem, nawet z zagranicy. Zero hejtu w moim telefonie! Na środku głównego placu miasta zawisa baner: „Zostawcie Cabankę!” – większość ludzi w Słubicach wciąż używa mojego nazwiska panieńskiego. Nie czekam aż mnie zwolnią. Postanawiam odwołać się sama i 1 kwietnia „wypisuję się z towarzystwa”. Mam taką zasadę w życiu, by szerokim łukiem omijać socjopatów, psychopatów, ludzi małostkowych i niegodziwych.
Co, jeśli pacjenci pobiją się na oddziale?! Lekarz opowiada:
"Oddział Zakaźny", Agnieszka Sztyler-Turovsky, Wydwnictwo SQN