Nowy wariant „zimowych wymiotów” pojawia się w USA. Eksperci monitorują sytuację w Polsce
Sezon zimowy tradycyjnie kojarzy się z infekcjami dróg oddechowych, jednak w tym roku lekarze i epidemiolodzy z niepokojem patrzą na gwałtowny wzrost zachorowań układu pokarmowego. Ze Stanów Zjednoczonych napływają alarmujące dane dotyczące dynamicznego rozprzestrzeniania się choroby określanej mianem "zimowych wymiotów". Przyczyną tego stanu rzeczy jest pojawienie się nowego, bardziej agresywnego szczepu, który omija bariery odpornościowe organizmu. Problem nie dotyczy już tylkoza oceanu – niepokojące trendy zaczynają być widoczne również w Europie, w tym w Polsce, gdzie statystyki infekcji żołądkowych są najwyższe od dekady.
- Nowy szczep GII.17 odpowiada za gwałtowny wzrost liczby zachorowań w USA.
- Patogen jest wyjątkowo odporny na wysokie temperatury i środki dezynfekujące.
- Do zakażenia wystarczy śladowa ilość cząsteczek, co czyni go niezwykle zaraźliwym.
- Najskuteczniejszą formą ochrony jest mycie rąk wodą z mydłem, a nie żele antybakteryjne.
Alarmujące dane ze ścieków i zamknięte szkoły
Sytuacja epidemiologiczna w Stanach Zjednoczonych staje się coraz bardziej napięta, co potwierdzają nietypowe metody monitoringu. Kalifornijski Departament Zdrowia Publicznego odnotował znaczący wzrost stężenia materiału genetycznego patogenu w ściekach, szczególnie w hrabstwie Los Angeles oraz w rejonie Zatoki San Francisco. Wskaźnik pozytywnych testów w całym kraju osiągnął w listopadzie niemal 12 procent, podczas gdy na zachodzie USA przekroczył 14 procent. Te liczby przekładają się na realne utrudnienia w funkcjonowaniu placówek publicznych – w Massachusetts jedna ze szkół podstawowych została zmuszona do odwołania zajęć z powodu masowych problemów żołądkowych wśród uczniów.
Problem dotyka również turystyki, która sprzyja szybkiemu przenoszeniu się choroby w dużych skupiskach ludzi. Na pokładzie statku wycieczkowego AIDAdiva, który wypłynął z Niemiec, blisko 5 procent pasażerów zgłosiło objawy infekcji, co doprowadziło do oficjalnego zgłoszenia epidemii na jednostce. Również w Polsce statystyki są niepokojące – choć wiele przypadków nie trafia do oficjalnych rejestrów służby zdrowia, szacuje się, że w ubiegłym sezonie liczba zachorowań była rekordowa na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat.
Nowy wariant omija naszą odporność
Za obecną falę zachorowań odpowiada przede wszystkim zmiana w strukturze dominującego drobnoustroju. Przez ostatnią dekadę większość infekcji wywoływał wariant GII.4, jednak został on wyparty przez nowy szczep oznaczony symbolem GII.17. Eksperci z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco tłumaczą, że układ odpornościowy wielu ludzi nie jest przygotowany na kontakt z tą konkretną odmianą, co skutkuje zwiększoną podatnością na zachorowanie. Prognozy są pesymistyczne i zakładają wzrost liczby przypadków nawet o 50 procent w porównaniu do lat ubiegłych.
Ten mikroskopijny agresor charakteryzuje się niezwykle wysoką zakaźnością. Do wywołania pełnoobjawowej infekcji u zdrowego człowieka wystarczy zaledwie od 10 do 100 cząsteczek, co w świecie mikrobiologii jest liczbą znikomą. Droga transmisji jest fekalno-oralna, co oznacza, że zarazić można się poprzez skażoną żywność, wodę, bezpośredni kontakt z osobą chorą lub dotknięcie powierzchni, na której znajdują się cząsteczki. Co gorsza, zagrożenie czyha również w powietrzu, gdyż kropelki z wymiocin osoby chorej mogą unosić się i zostać wdychanie przez osoby znajdujące się w pobliżu.
Przebieg choroby i grupy ryzyka
Objawy ataku tego patogenu pojawiają się nagle, zazwyczaj w ciągu 12 do 48 godzin od kontaktu, i mają bardzo gwałtowny przebieg. Chorych męczą silne nudności, wymioty, wodnista biegunka oraz bóle brzucha, którym niekiedy towarzyszy gorączka i dreszcze. U zdrowych dorosłych dolegliwości ustępują zazwyczaj po 1-3 dniach, jednak dla pewnych grup społecznych infekcja może stanowić śmiertelne zagrożenie. Najbardziej narażone są niemowlęta, osoby starsze oraz pacjenci z obniżoną odpornością, u których szybkie odwodnienie może prowadzić do konieczności hospitalizacji, a w skrajnych przypadkach nawet do zgonu.
Szczególną czujność powinni zachować rodzice małych dzieci. Amerykańskie Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC) zwraca uwagę na specyficzne symptomy odwodnienia u najmłodszych, takie jak płacz bez łez, nadmierna senność czy wybredność przy jedzeniu. W takich sytuacjach kluczowe jest podawanie doustnych płynów nawadniających, a przy nasileniu objawów niezwłoczna pomoc medyczna. Należy pamiętać, że osoba, u której ustąpiły objawy, może nadal zarażać otoczenie nawet przez dwa tygodnie, co sprzyja powstawaniu ognisk epidemicznych w domach opieki i przedszkolach.
Trudna walka i zasady higieny
Walka z tym drobnoustrojem jest wyjątkowo trudna ze względu na jego niezwykłą odporność na czynniki zewnętrzne. Patogen potrafi przetrwać w temperaturze sięgającej nawet 145 stopni Celsjusza, co oznacza, że standardowa obróbka cieplna żywności może okazać się niewystarczająca. Eksperci przestrzegają przed spożywaniem produktów podejrzanych o skażenie i zalecają ich natychmiastową utylizację. Ponadto standardowe środki dezynfekujące na bazie alkoholu, tak popularne w ostatnich latach, są w tym przypadku nieskuteczne.
Jedyną sprawdzoną metodą prewencji pozostaje rygorystyczna higiena osobista. Specjaliści zalecają częste i dokładne mycie rąk wodą z mydłem, zwłaszcza po wizycie w toalecie i przed posiłkami, co mechanicznie usuwa zagrożenie ze skóry. Powierzchnie, z którymi miała kontakt osoba chora, muszą być dezynfekowane specjalistycznymi preparatami o potwierdzonej skuteczności przeciwko temu konkretnemu czynnikowi chorobotwórczemu. Kluczowe jest również izolowanie chorych – powinni oni pozostać w domu przez co najmniej 48 godzin od momentu ustąpienia ostatnich dolegliwości, aby nie narażać innych na infekcję.