Groźna choroba atakuje. O 11 mln więcej zachorowań niż rok temu
W 2023 roku liczba zachorowań na malarię na świecie wyniosła około 263 milionów – to aż 11 milionów przypadków więcej niż rok wcześniej. Dane takie podała Organizacja Narodów Zjednoczonych, rzucając cień na dotychczasowe wysiłki w walce z tą chorobą tropikalną. Zamiast triumfować nad pasożytem, świat znów dryfuje w kierunku katastrofy zdrowotnej.
Afryka. Epicentrum choroby
To tam, jak to często bywa w globalnych narracjach, manifestuje się cała brutalność nierówności. Afryka odpowiada za 95 % przypadków malarii i ponad 95 % zgonów wywołanych tą chorobą. W roku 2023 odnotowano tam 590 tysięcy ofiar śmiertelnych. Krajami szczególnie dotkniętymi wzrostem zachorowań są Nigeria, Demokratyczna Republika Konga, Zimbabwe czy Botswana.
Do dramatu doprowadziła kumulacja przyczyn: intensywne opady deszczu, które zwiększają liczbę miejsc lęgowych dla komarów; zmiany klimatyczne; narastająca oporność pasożytów i owadów na leki oraz środki owadobójcze; polityczne zawirowania; oraz… ograniczenia w finansowaniu międzynarodowej pomocy dla programów profilaktycznych. Cięcia budżetowe, ogłaszane w nieodpowiednim momencie przez mocarstwa – w tym Stany Zjednoczone – zadały cios tam, gdzie odporność systemów ochrony zdrowia była już cienka.

Malaria. Choroba przenoszona przez komary ma fatalne skutki
Malaria, znana potocznie jako zimnica, to choroba pasożytnicza wywoływana przez pierwotniaki z rodzaju Plasmodium. Przenosi się przez ukąszenie samicy komara Anopheles. Objawy zwykle pojawiają się po 7–14 dniach i obejmują gorączkę z dreszczami, bóle głowy i mięśni, osłabienie, nudności, wymioty, biegunkę, żółtaczkę.
W najcięższych przypadkach dochodzi do malarii mózgowej, niewydolności nerek, uszkodzeń organów, a nawet śpiączki. Diagnoza bywa utrudniona, bo wczesne objawy przypominają grypę; lekarze mogą pomylić ją z infekcją wirusową. Leczenie, czyli terapia skojarzona ACT (oparta na artemizynie), jest standardem według WHO, lecz w wielu krajach, w tym w Polsce, leki te nie są zarejestrowane i muszą być sprowadzane indywidualnie.
Kiedy globalna walka gaśnie — skutki cięć i zaniedbań
Tu dochodzimy do sedna: 11 milionów nowych przypadków to nie statystyka – to dramat milinów rodzin, dzieci i społeczności. To znak, że oszczędności w profilaktyce, cięcia w pomocy zagranicznej, malejące budżety zdrowotne oraz przerzedzenie programów zwalczania malarii odbijają się czkawką. Postęp, który przez lata był dyskretny, ale realny – zaczął się cofać.
Trzeba jasno powiedzieć: wojna z malarią nigdy nie była łatwa, ale jej sens tkwił w konsekwencji. Gdy tracimy ciągłość działań, efekty znikają. Pojawia się ryzyko, że dotychczasowe zwycięstwa zostaną zaprzepaszczone.
Polska z boku? Nie do końca
Chociaż w Polsce malaria nie jest chorobą endemiczna, co roku diagnozuje się kilkadziesiąt przypadków u osób powracających z podróży do krajów tropikalnych. Niestety, statystyki śmiertelności wśród tych pacjentów bywają wyższe niż średnia europejska, często z powodu braku profilaktyki, opóźnionego rozpoznania czy trudności w dostępie do odpowiednich leków.
Polska, czyli kraj umiarkowanego klimatu, z rozbudowaną medycyną – może czuć się poza strefą ryzyka, ale świat, jak pokazuje przykład malarii, nie znosi granic. Mutacje, migracje, zmiany klimatu. Wszystko to może spowodować, że choroba tropikalna dotknie nas bliżej, niż wydaje się dziś.
Nazwijmy rzecz po imieniu: 11 milionów więcej chorych to dzwon alarmowy. To ostrzeżenie, by przestać traktować choroby tropikalne jako „problem Afryki”. To komunikat dla światowych rządów, instytucji, darczyńców i obywateli: trzeba powrócić do inwestycji w profilaktykę, edukację, zdrowie publiczne i systemy opieki zdrowotnej tam, gdzie są najbardziej potrzebne.
Jeśli zlekceważymy ten sygnał. Za parę lat możemy obudzić się w świecie, gdzie znów choroby, które wydawały się ujarzmione, zdominują naszą codzienność.
Źródło: Medonet