„Kup sobie dyplom lekarza”. Wkrótce strach będzie zostać pacjentem w Polsce?
Skala absurdów związanych z tworzeniem kierunków lekarskich na różnych uczelniach jest uderzająca. Gdyby jeszcze dwa lata temu spytać, że coś takiego będzie mieć miejsce, nikt by w to nie uwierzył – mówi Sebastian Goncerz, przewodniczący Porozumienia Rezydentów Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.
W Polsce ruszyło aż 39 nowych wydziałów lekarskich na uczelniach, które dotąd nie miały wiele wspólnego z medycyną. Jedna z nich życzy sobie 45 tys. zł. za semestr.
Rok akademicki 2023/ 2024 to prawdziwy wysyp kierunków lekarskich na uczelniach niemedycznych. Kształceniem przyszłych specjalistów zajmie się między innymi założona przez Tadeusza Rydzyka Akademia Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, Politechnika Wrocławska, Politechnika Bydgoska czy filia Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Pile. To wszystko jest efektem przyzwolenia, jakiego udzielił Przemysław Czarnek, minister edukacji i nauki.
Medycyna na uczelniach niemedycznych? Lekarze protestują
Ale wielu lekarzy pomysł takiego kształcenia uznaje za kontrowersyjny. Środowisko protestuje.
Porozumienie Rezydentów OZZL dało temu wyraz na sobotniej manifestacji w Warszawie. Sebastian Goncerz, przewodniczący organizacji: - Zaznaczyliśmy problemy ciążące na ochronie zdrowia i nasze postulaty. Wykrzyczeliśmy je na ulicy, wtórował nam tłum ludzi! Ale to tylko początek! Będziemy dalej działać by rząd przyszłej kadencji nie zapomniał o naszych słowach! Degradacje jakości kształcenia w naszym zawodzie trzeba zatrzymać wszystkimi siłami.
Teoretycznie większa liczba lekarzy to powód do zadowolenia: dostęp do specjalistów już od lat jest nierozwiązywalnym, słabym ogniwem w systemie opieki zdrowotnej. Jednak część środowiska medycznego jakość kształcenia przyszłych lekarzy w niedostosowanych ku temu warunkach pozostaje co najmniej wątpliwa. Medycy wymieniają wiele przyczyn tej degradacji.
Jak ilość siedzeń w autokarze decyduje o miejscu na studia
- Skala absurdów związanych z tworzeniem kierunków lekarskich na różnych uczelniach jest uderzająca. Gdyby jeszcze dwa lata temu spytać, że coś takiego będzie mieć miejsce, nikt by w to nie uwierzył. Przykłady można mnożyć: Akademia Mazowiecka w Płocku reklamuje swój kierunek zdjęciami wygenerowanymi komputerowo i nie wiadomo czy całe to zaplecze medyczne: budynki, laboratoria i sale wykładowe już realnie istnieją? A może to obrazki poglądowe, plany architektoniczne? Jaka jest data ich realizacji? Czy przypadkiem nie można tu podejrzewać znamion wprowadzania w błąd, naciągactwa? Inny przykład: Akademia WSB w Dąbrowie Górniczej ma plany zajęć w pięciu różnych prosektoriach, ale nie podaje żadnego adresu - dziwi się Sebastian Goncerz, lekarz z Porozumienia Rezydentów OZZL.
Lekarz przywołuje również przykład Akademii Nauk Stosowanych w Nowym Sączu.
- Na zajęcia z anatomii będzie dowozić studentów autokarem do oddalonego o ponad 250 km Radomia - Co ciekawe, nowosądecka uczelnia początkowo deklarowała, że ma miejsca dla 60 kandydatów. Jednak z uwagi na to, że do autokaru wchodzi 50 osób, to pulę tę zmniejszono do 50. Pytam zatem, czy to ilość siedzeń w autobusie ma decydować o liczbie lekarzy w większym stopniu, niż jakość kadry i infrastruktury medycznej? - pyta retorycznie.
Prosektorium? Jakoś to będzie
Porozumienie Rezydentów OZZL to organizacja, która protestując przeciw masowemu tworzeniu słabo przygotowanych miejsc edukacji przyszłych lekarza, przygotowała specjalny raport pod tytułem „Nie dla degradacji jakości kształcenia”. Wynika z niej, że uczelni z tak zorganizowanym systemem zajęć - nie w macierzystych siedzibach, a w miastach oddalonych 100 km od miejsca nauczania - jest więcej.
- Taką „medycynę turnusów” z dojazdami proponuje przykład Społeczna Akademia Nauk w Łodzi (77 km) czy Akademia Medycznych i Społecznych Nauk Stosowanych w Elblągu ( 223 km) - Niektóre nowe kierunki lekarskie deklarują prowadzenie prosektoryjnych zajęć z anatomii dopiero od II semestru studiów! - dziwi się. Skąd niepokój Goncerza? Między innymi stąd, że anatomia, często nazywana królową nauk medycznych, to najtrudniejszy, najbardziej wymagający i najważniejszy przedmiot na I roku kierunków lekarskich.
- Prosektorium jest prawdziwym sprawdzianem dla przyszłego lekarza. Czasem to właśnie kontakt ze zwłokami decyduje, czy ktoś się w ogóle nadaje do zawodu. Tymczasem niemal połowa z tych uczelni liczy, że „jakoś to będzie” i prosektorium uda się z czasem zorganizować w innym mieście – podkreśla.
Anatomia podpatrywana przez ramię
Innym efektem masywnego wzrostu liczby kierunków lekarskich jest także przeprowadzanie zajęć anatomii w dużych, nawet 40- osobowych grupach.
- Czego się można nauczyć usiłując przedrzeć się przez tłum, by cokolwiek przez czyjeś ramię zobaczyć? Kiedy ja studiowałem, grupa liczyła co najwyżej 14 osób. Ale mieliśmy ten komfort, że na sali było kilka stołów prosektoryjnych, przy których każdy skupiał się na innym narządzie.
Jako jeszcze inną metodę zastępczą proponuje się naukę anatomii w prosektoriach szpitalnych. Ale te są dedykowane ściśle do sekcji zwłok, a nie do uczenia się anatomii! - oburza się. Jednak według lekarzy zgromadzonych wokół protestu Porozumienia Rezydentów, brak prosektoriów na nowych kierunkach lekarskich to znacznie szerszy problem.
- Taki papierek lakmusowy dla całości zjawiska. Pokazuje, że jeśli uczelnia nie potrafi zapewnić
porządnych zajęć na I roku studiów medycznych, to jak można prognozować dalszą naukę medycyny? I to nie tylko w dziedzinach takich przedmiotów przedklinicznych, jak fizjologia, patofizjologia, patomorfologia, ale tych klinicznych, które bezpośrednio wiążą się z leczeniem chorych pacjentów? - zastanawia się Goncerz.
Sekcja zwłok i walka o ciała
Goncerz zauważa, że niektóre szkoły wyższe próbują znaleźć alternatywne wobec tradycyjnych metody nauki o ludzkim ciele.
- Niektórzy „przechytrzyli” potrzebę korzystania z prosektoriów, więc tworzą więc wirtualne, jak na przykład na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim czy Politechnice Wrocławskiej. Jednak żadna sztuczna rzeczywistość nie nauczy, jak wypreparować narządy po to, aby poznać ich budowę i strukturę. Wiedza, którą się wówczas nabywa jest standardem na każdym szanującym się uniwersytecie medycznym -tłumaczy Goncerz i wymienia jeszcze jeden istotny aspekt dostępności do zwłok w prosektoriach.
- To ograniczona liczba osób, które przeznaczają na rzecz nauki swoje ciało po zgonie. Jednocześnie mnożenie ilości kierunków lekarskich i wzrost liczby studentów odbywa się bez sprawdzenia, czy zasoby w tej dziedzinie są adekwatne do potrzeb edukacji medycznej. Nikt tego ani nie zbadał, ani nie przewidział - dodaje. I prognozuje, że w związku z tym w dostępie do zwłok nastąpi ostra rywalizacja.
Medycyna po nowemu politycznym zyskiem
Lekarz podkreśla, że decyzja o tworzeniu kierunków lekarskich to słaba odpowiedź na na problemy kadrowe w publicznej ochronie zdrowia.
- W tej sytuacji łatwo triumfalnie obwieścić, że problem się rozwiązało. Cała koncepcja jest obliczona na doraźne, polityczne zyski. Medycyna to jedne z najkosztowniejszych studiów, a otwieranie nowych kierunków lekarskich przynosi uczelni benefity finansowe: najdroższa uczelnia prywatna życzy sobie 45 tysięcy zł. za semestr. Ciężko w tej sytuacji nie pomyśleć o takich studiach jak o ogłoszeniu w rodzaju „Kup sobie dyplom” - wzdycha Goncerz i wymienia ewentualne konsekwencje takiej edukacji medycznej: - Lekarz nie będzie równy lekarzowi. Różnice między studentami widoczne są już na starcie: jedni ze świetnymi wynikami z przedmiotów wymaganych w procesie rekrutacji, drudzy z ledwo zdanym
egzaminem maturalnym, którzy wybrali uczelnię zapewniającą, iż „wystarczy, że zdałeś maturę z biologii na 30 proc”. Za to mogą sobie dobrać dwa inne przedmioty, na przykład język angielski lub język polski -analizuje.
Medycyna on-line, czyli degradacja kształcenia
W efekcie pandemii Covid-19 upowszechniła się nauka on-line. Jak mówi Goncerz, kuriozalnym novum jest taki sposób można studiowania medycyny. Taką możliwość oferują na między innymi ukraińskie uczelnie, powstają nawet firmy, które ułatwiają przejście przez rekrutację.
- Przerażające jest, że można skończyć medycynę w krajach poza UE, a potem wrócić do Polski i
nostryfikować dyplom. Nie mówiąc o tym, że zasady rekrutacji oraz treści zachęcające do podjęcia nauki medycyny tego rodzaju uczelnie tłumaczą pokrętnie, niejasno. Studia medyczne w Gruzji? To kolejna cegiełka do degradacji kształcenia. Każda z tych informacji jest bardziej druzgocąca od poprzedniej. Póki co tacy absolwenci nie mają w Polsce prawa do wykonywania zawodu. Ale jeśli w końcu je dostaną, to kto będzie gwarantem ich wiedzy, umiejętności, bezpieczeństwa ich pacjentów? - pyta retorycznie lekarz.
Nie wybierajcie drogi na skróty
Medycyna to od zawsze jeden z najbardziej oblężonych kierunków, o jedno miejsce na studiach
lekarskich stara się stara się średnio ponad 10 osób. Czy studiowanie na uczelniach niemedycznych cieszy się popularnością wśród młodych ludzi? Jak mówi Sebastian Goncerz, trudno to jednoznacznie stwierdzić.
- Jesteśmy stroną społeczną, a jako takiej ciężko takie informacje uzyskać w trybie prawa dostępu do informacji. W funkcjonowanie wielu z tych kierunków nie są zaangażowane publiczne pieniądze. Ale zainteresowanie młodych ludzi jest spore, tak przynajmniej twierdzą rzecznicy prasowi tych uczelni. Jednak dzięki temu, że nagłośniliśmy problem, są młodzi ludzie, którzy wycofali się z rekrutacji. Maturzyści pytają: „Co robić?” - analizuje Goncerz.
Póki co, sytuację recenzują studenci medycyny ze starszych roczników. Ci z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi krytykują fakt, że niektóre uczelnie nawet nie wymagają od kandydatów zdania matury z biologii i chemii na odpowiednio wysokim poziomie.
"Nie wybierajcie drogi na skróty! Nauka medycyny w szkołach niestawiających podstawowych wymagań wobec kandydatów na studia, których zadaniem jest przygotowanie do pracy ludzi odpowiedzialnych za zdrowie i życie swoich Pacjentów to ogromne zagrożenie!" – apelują łódzki Samorząd Studentów.
Autorka: Edyta Brzozowska
Autor zdjęć: Mikołaj Pancerz