Rząd zmienił zdanie w sprawie wynagrodzenia chorobowego na L4. Byłoby zbyt drogo

Rząd — mimo wcześniejszych obietnic — zrezygnował z pomysłu przejęcia przez ZUS wypłacania zasiłków chorobowych od pierwszego dnia nieobecności pracownika. Powody: skala kosztów, ryzyko nadużyć i brak wystarczających możliwości kontrolnych. Czy jednak ta rezygnacja jest definitywna?
- Zapowiadano, że ZUS będzie wypłacał zasiłek chorobowy od pierwszego dnia L4 zgodnie z „100 konkretami” Koalicji Obywatelskiej
- Projekt został przyblokowany na etapie Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów zanim trafił do rządu
- Wiceminister Sebastian Gajewski przyznał, że koszt realizacji sięgałby 13–14 mld zł rocznie, co wymagałoby budżetowej dotacji do FUS
- Obawiano się nadużyć – pracodawcy mogliby kierować pracowników na zwolnienia finansowane przez ZUS w trudniejszych momentach
- Politycy nie skreślają projektu definitywnie i deklarują, że mogą do niego wrócić przed końcem kadencji
Miało być już od pierwszego dnia choroby
Jednym z haseł wyborczych Koalicji Obywatelskiej w 2023 roku było wprowadzenie rozwiązania, wedle którego „zasiłek chorobowy od pierwszego dnia nieobecności pracownika będzie płacił ZUS” – obietnica zawarta w tzw. „100 konkretach na pierwsze 100 dni rządów”. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej przygotowało wstępne założenia formalne oraz przeprowadziło analizy finansowe we współpracy z ZUS. Projekt był już gotowy jednak został zablokowany na etapie Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów — zanim trafił na posiedzenie rządu.
Przeczytaj też: Tak szybko załatwisz L4 przez Internet
Zbyt kosztowne rozwiązanie
Realizacja tej reformy okazała się ekstremalnie kosztowna. Wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej, Sebastian Gajewski, wyjaśnił:
„Ta reforma kosztowałaby 13-14 mld zł rocznie z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. To koszty porównywalne z rentą wdowią w wariancie docelowym 25 proc. Środki te musiałyby pochodzić z funduszu chorobowego, w którym – w przeciwieństwie do nadwyżkowych funduszy rentowego i wypadkowego – jest deficyt. W rezultacie minister finansów musiałby dopłacić 13-14 mld zł rocznie dotacji z budżetu państwa”.
Ponadto, obawiano się nadużyć: m.in., żeby w kryzysowych sytuacjach finansowych firmy mogły kierować pracowników na zwolnienia opłacane przez ZUS. Gajewski zaznaczył:
„Nie zakładam, że takie zachowania byłyby powszechne, ale musimy je brać pod uwagę”.
Dodatkowy problem stanowiła ograniczona zdolność kontroli: ZUS ma obecnie ok. 40 % wakatów wśród lekarzy orzeczników, co utrudnia skuteczną weryfikację zasadności L4. Analiza porównawcza wykazała też, że w całej Unii Europejskiej tylko Cypr finansuje zwolnienia od pierwszego dnia bez udziału pracodawcy. W pozostałych krajach pracodawcy uczestniczą w ich kosztach — w Niemczech nawet przez dwa miesiące.
Przeczytaj też: Czy dentysta może wystawić L4? Zwolnienie na ból zęba się należy, ale tylko w niektórych przypadkach

Może jeszcze nic straconego
Wiceminister Gajewski pozostawia jednak otwarta furtkę. Choć obecnie projekt jest wstrzymany, zaznacza:
„W ministerstwie mamy przygotowane wszystkie materiały (…) Po decyzji Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów czekają one na swój czas”.
Zwrócił również uwagę, że obecnie resort koncentruje się na reformie systemu orzecznictwa lekarskiego, a przy tym jednoznacznie stwierdził, że:
„Do końca kadencji mamy jeszcze ponad dwa lata, więc sądzę, że wrócimy do tej dyskusji w przyszłości, uwzględniając także możliwości budżetu państwa”.
Podkreślił też, że rząd nie zamierza sfinansować projektu przez podniesienie składki chorobowej (2,45 proc.).
Z politycznego punktu widzenia sprawa nie pozostaje bez echa. Przedstawiciel Koalicji Obywatelskiej przyznał anonimowo:
„Gdy artykuł się ukaże, mleko się rozleje” – wskazując na możliwe reperkusje związane z porzuceniem wyborczej obietnicy. Inni partnerzy koalicji, jak Polska 2050, zrzucają odpowiedzialność, twierdząc, że „sto konkretów było zobowiązaniem jednej partii, nie całego rządu”.
Money.pl, biznes.interia.pl





































