Katastrofa lotnicza w Żywcu. Ofiary doznały poważnych obrażeń. Nie udało się ich uratować

Dwumiejscowy samolot sportowy runął we wtorkowy poranek tuż przy lądowisku w Lipowej pod Żywcem – maszyna stanęła w ogniu, a obaj lecący nią mężczyźni zginęli na miejscu. Strażacy, policja i prokuratura ustalają, dlaczego o godz. 9.36 dobrze zapowiadające się lądowanie zamieniło się w tragedię, która wstrząsnęła całą okolicą.
Katastrofa lotnicza w Żywcu – przyczyny
Według pierwszych komunikatów Państwowej Straży Pożarnej maszyna utraciła stabilność tuż nad pasem i uderzyła w ziemię, po czym natychmiast zajęła się ogniem. Na miejsce przyjechało sześć zastępów straży; akcja gaśnicza trwała kilka minut, ale ogień zdążył całkowicie strawić wrak. Wstępne oględziny wskazują na awarię podczas końcowej fazy lotu, jednak śledczy nie wykluczają też czynnika ludzkiego. Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych zabezpieczyła szczątki i dane z pokładowych urządzeń, by zrekonstruować ostatnie sekundy lotu.
Działania służb ratunkowych. Na miejscu straż i karetki
Strażacy jako pierwsi dotarli do poszkodowanych, niestety stwierdzili zgon obu mężczyzn. Policja przeprowadziła oględziny miejsca zdarzenia, a prokurator zarządził sekcję zwłok. Równocześnie wyznaczono strefę bezpieczeństwa, by ochronić ciekawskich przed gazami i toksynami uwalnianymi z płonącego aluminium, paliwa lotniczego i elementów kompozytowych. Lokalne władze zapowiedziały, że raport z przyczynami wypadku zostanie upubliczniony, gdy tylko zakończą się ekspertyzy lotnicze i medyczno-prawne.

Nie żyją dwie osoby. Obrażenia wielonarządowe i pożar
Niestety, w wypadku zginęły dwie osoby. W małych samolotach brak strefy zgniotu sprawia, że piloci i pasażerowie są narażeni jednocześnie na urazy przeciążeniowe, penetracyjne i wysokie temperatury. Nawet jeśli szczęśliwie przeżyją zderzenie, płomienie potrafią zwiększyć śmiertelność do ponad 80 proc. Z punktu widzenia medycyny ratunkowej kluczowe jest szybkie chłodzenie oparzeń, udrożnienie dróg oddechowych i zapobieganie wstrząsowi hipowolemicznemu związanym z rozległą utratą osocza.
W Polsce procedury RKO (ratownictwa lotniczego) przewidują, że w przypadkach masywnego oparzenia ratujący wdrażają tzw. „20-20-2” – czyli podawanie 20 ml płynu na kilogram masy ciała w ciągu pierwszych 20 godzin oraz monitorowanie diurezy co 2 godziny.
Konieczne wsparcie psychologiczne dla bliskich i świadków
Drugim, mniej widocznym wymiarem takich katastrof jest trauma psychiczna. Badania Europejskiego Stowarzyszenia Medycyny Katastrof pokazują, że blisko 30 proc. świadków nagłych zdarzeń lotniczych rozwija objawy ostrej reakcji stresowej, a u co dziesiątej osoby przechodzą one w zespół stresu pourazowego (PTSD).
Jak wygląda “leczenie” takich traum? Psycholodzy udzielają krótkiej psychoedukacji, uczą technik oddechowych i w razie potrzeby kierują na dalszą terapię. Jeżeli objawy – bezsenność, natrętne wspomnienia, drażliwość – utrzymują się dłużej niż miesiąc, specjaliści zalecają konsultację psychiatryczną i rozważenie terapii poznawczo-behawioralnej.
Co dalej?
Raport PKBWL powie, czy zawiódł sprzęt, człowiek, czy pogoda. Bez względu na wynik śledztwa tragedia przypomina, że w lotnictwie sportowym margines błędu jest minimalny, a profilaktyka – od starannej kontroli technicznej po regularne szkolenia z procedur awaryjnych – może uratować życie.





































