Wyszukaj w serwisie
choroby profilaktyka problemy cywilizacyjne zdrowie psychiczne żywienie zdaniem lekarza uroda i pielęgnacja dziecko
Pacjenci.pl > Zdrowie Psychiczne > Prof. Jadwiga Staniszkis: „Zawsze byłam outsiderem”.
Agnieszka  Sztyler-Turovsky
Agnieszka Sztyler-Turovsky 16.04.2024 01:55

Prof. Jadwiga Staniszkis: „Zawsze byłam outsiderem”.

Prof. Jadwiga Staniszkis
Prof. Jadwiga Staniszkis/fot. Agnieszka Sztyler-Turovsky

Mama nauczyła mnie, że nie ma sensu ścigać się z innymi. I że najważniejsze jest to, co ja sama o sobie myślę. To dało mi poczucie własnej wartości – mówiła prof. Jadwiga Staniszkis*. Jej życie może być dla nas inspiracją, jak chronić swoje zdrowie psychiczne i widzieć w życiu raczej szklankę do połowy pełną, niż pustą.

15 kwietnia 2024 zmarła profesor Jadwiga Staniszkis, słynna socjolożka i politolożka, doradczyni Lecha Wałęsy i strajkujących z nim stoczniowców w sierpniu’80. 

Gdy tę smutną wiadomość przekazała mediom jej córka, wróciłam myślami do spotkania z profesor Staniszkis. Choć to było kilkanaście lat temu, przy okazji wywiadu, jaki przeprowadzałam z profesor dla „Twojego Stylu”, słowa, które wtedy wypowiadała, wydają się dziś niezwykle aktualne. Niektóre wręcz prorocze.

Szklanka do połowy pełna

Spotkałyśmy się w domu prof. Staniszkis w Podkowie Leśnej pod Warszawą. I w Gdańsku, gdzie złożyłyśmy kwiaty pod Pomnikiem Poległych Stoczniowców. Profesor miała tego dnia spotkanie autorskie w stoczni. Tej, do której w sierpniu 1980 r. przyleciała z Warszawy jako młoda naukowczyni i doradczyni strajkujących stoczniowców. Z ich Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego wkrótce powstała Solidarność.

Wielu tamtych robotników, już dziś na emeryturach, wciąż pamięta tamto spotkanie z Jadwigą Staniszkis. Mówią, że mają w głowie obraz pięknej kobiety, bardzo elegancko ubranej. Zapytałam ją o to.

– Włożyłam najlepszy kostium i buty na obcasie, postanowiłam nie udawać innej, niż jestem – powiedziała. Chciała tak okazać szacunek strajkującym. I nie chciała być „panienką z dobrego domu”, która udaje, że jest "swoja”. 

Ale gdy negocjacje strajkujących robotników z rządem się przeciągały, nie miała problemu z tym, by spać w stoczni w tym eleganckim ubraniu, na zestawionych krzesłach. Nie gwiazdowała, nie oczekiwała specjalnych względów, choć była już wtedy socjolożką znaną w międzynarodowym świecie naukowym.

Po tym, gdy w zapisie sierpniowych porozumień znalazło się zdanie o „kierowniczej roli partii”, powiedziała, że stoczniowcy zostali oszukani. W proteście zrezygnowała z funkcji doradcy, w przeciwieństwie do innych ekspertów. Nie chciała firmować zgniłego kompromisu. Ale nie opuściła stoczniowców – została z nimi do końca strajków.

Nie mogła już jednak podpisać razem z Lechem Wałęsą porozumień sierpniowych – ta scena została uwieczniona na zdjęciach, które obiegły świat i przeszła do historii. Staniszkis mogła ją już tylko obserwować stojąc obok.

– Widziałam, jak osaczano Wałęsę. On, choć głęboko wierzący, miał krzyżyk pod marynarką. Ktoś podszedł, wyciągnął mu ten krzyżyk na wierzch, a inny wcisnął do ręki długopis z papieżem... – wspominała po latach. Gdy w 2008 stałam przy niej w budynku zrujnowanej stoczni i patrzyłyśmy na zardzewiałe żurawie w nieczynnym już porcie, zapytałam, co czuje, profesor odpowiedziała: 

„Nie jestem i nigdy nie byłam sentymentalna. I chyba nie ma we mnie nic z mentalności kombatanckiej. Większość rzeczy w życiu jest niby-smutna, ale też trochę wesoła. Stoczniowcy są jak całe moje pokolenie wszyscy zostaliśmy zdeformowani przez komunizm i staliśmy się ofiarami tej trans-formacji. Ale stał się cud – komunizm upadł, więc jesteśmy wygrani”. 

Umiała po prostu widzieć szklankę do połowy pełną. Choć jej dzieciństwo przypadło na stalinowskie czasy, a jej tato w 1847 r. trafił do stalinowskiego więzienia, wspomina te lata jako szczęśliwe. W maleńkim pokoiku (miał cztery metry kwadratowe i był dawną służbówką) zmykała się z książką i słoikiem dżemu. A mama zapisała ją na zajęcia z historii sztuki i nie zabierała na więzienne widzenia z tatą. Chroniła córkę, która kończyła dopiero pierwszą klasę podstawówki, przed traumą. 

I bezgranicznie jej ufała. Na tyle, że Jadwiga Staniszkis, gdy była dzieckiem i nie chciała iść do szkoły, to nie musiała „uciekać” w chorobę, po prostu opuszczała lekcje przez kilka dni. Odpoczywała od szkoły, a raczej od dzieci, bo już w podstawówce była outsiderem. 

– Mama nauczyła mnie, że nie ma sensu ścigać się z innymi. I że najważniejsze jest, co ja sama o sobie myślę. To dało mi poczucie własnej wartości – wspominała Jadwiga Staniszkis. I dodawała, że być może właśnie mamie zawdzięcza poczucie radości i żywotność.

Mama Jadwigi Staniszkis, w czasie, gdy mąż siedział w stalinowskim więzieniu, samotnie wychowywała Jadwigę i dwójkę jej rodzeństwa. Z wykształcenia adwokatka, nie mogła pracować w zawodzie w czasach stalinizmu, ale miała swoją misję – jeździła po wsiach z odczytami Towarzystwa Wiedzy Powszechnej, a latach 70. zbierała nazwiska prawników zabitych w Katyniu. Ryzykując, opublikowała je jeszcze w czasach komuny.

„Nie żałuję nawet błędów”

Jadwiga Staniszkis, podobnie jak jej mama, umiała wykazać się cywilną odwagą i ryzykować, gdy chodziło o obronę wartości, w które wierzyła. 

Jako asystentka na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, ze świetnie zapowiadającą się karierą, zorganizowała wiec w obronie wyrzucanych z uczelni za żydowskie pochodzenie studentów. Przez to sama została wyrzucona – straciła pracą na uniwersytecie i trafia do więzienia. 

Na uczelnię mogła wrócić dopiero po kilkunastu latach. Zapytałam ją o to, czy spodziewała się, że to się aż tak źle skończy, odpowiedziała, że nie myślała o konsekwencjach, zrobiła to, co uważała za oczywiste. Jedynie co do jednego zdarzenia z tamtych dni, miała po latach wątpliwości:

– Niepotrzebnie pojechałam z kolegami z uczelni do domu Adama Michnika. Chcieliśmy opowiedzieć mu, jak było na wiecu, na którym on się nie pojawił – dodała, bo zachowanie Michnika uznała wtedy za absurdalne. To właśnie wtedy została aresztowana.

Milicjanci wypuścili ją dopiero po 48 godzinach i „eskortowali”, gdy odprowadzała pięcioletnią córkę do przedszkola. A potem znów aresztowali i dopiero po wielu godzinach zgodzili się, by zadzwoniła do swojej mamy z prośbą, by odebrała wnuczkę i zabrała do siebie do domu. Jak się okazało – na siedem miesięcy, bo tyle przesiedziała w więzieniu Jadwiga Staniszkis. To oczywiście też jej nie złamało. 

I znów zamiast rozpaczać, starała się widzieć „szklankę do połowy pełną”. – Postanowiłam wystylizować się na prawdziwego więźnia: gimnastykowałam się, pisałam dziennik, spacerowałam po celi. Jadłam cebulę, a tusz do rzęs z popiołu od papierosów i smalcu chowałam w woreczku za toaletą. Pisałam też pierwszy rozdział doktoratu – wspominała. 

Po wyjściu z więzienia dostała „wilczy bilet”, nie mogła wrócić na uczelnię i kontynuować kariery naukowej. – Zapłaciłam strasznie wysoką cenę, zamiast się uczyć, walczyłam, by utrzymać siebie i córkę – mówiła o tych 13-tu latach. 

Była m.in. magazynierką, ankieterką w kółkach rolniczych i uczyła w szkole pielęgniarskiej, przez jakiś czas zarejestrowała się jako bezrobotna. Ale znów, zamiast się zadręczać, widziała w tym jasną stronę. Pocieszała się tym, że i tak nie ma tak źle, jak intelektualistki opozycji w Czechosłowacji, które zostawały dojarkami i sprzątaczkami, by utrzymać siebie i dzieci. – W każdej sytuacji zawsze staram się znaleźć coś pozytywnego. I nie żałuję nawet rzeczy, które są błędami – mówiła. 

Jednak w tym, że jej nazwisko trafiło na słynną listę Wildsteina, trudno znaleźć coś pozytywnego. Wprawdzie Jadwiga Staniszkis nie figurowała tam jako tajna współpracowniczka komunistycznej władzy, ale i tak zakrawało to na absurd. 

Przyznano jej za to wprawdzie status pokrzywdzonej, ale i tak długo męczyło ją to, jak to w ogóle było możliwe, że ubekom przyszło na myśl, że mogliby ją, antykomunistyczną działaczkę, zwerbować. Próbowała nawet spojrzeć na siebie ich oczami.

– Zawsze byłam outsiderem. Może dlatego brali mnie pod uwagę? – zastanawiała się. I mówiła, że boli ją, że znaleźli w niej jakąś słabość i uważali, że mogą to wykorzystać, by ją złamać. – Choć im się to nie udało! – wspominała z satysfakcją po latach. 

Gdy zapytałam, co mogli uznać za tę jej słabość odpowiedziała, że nawet samo zastanawianie się nad tym jest dla niej upokarzające.

„Lubię być poza zasięgiem”

Pierwszy raz wyszła za mąż jeszcze na studiach. Urodziła córkę. I dosyć szybko się rozwiodła. Związki kończyła na własnych warunkach – zwykle ciętą ripostą, czy bon motem w scenie finałowej kłótni poprzedzającej rozstanie. 

Pisarza Ireneusza Iredyńskiego porzuciła bez słowa po tym, jak ją uderzył. A wcześniej obserwowała jego agresję jako socjolog. On mówił o niej, że jest niczym kauczukowa piłka – niezniszczalna, która po odkształceniu zawsze wraca do dawnego kształtu. – To pozory – powiedziała mi. 

Dla miłości nigdy nie ryzykowała, nigdy z miłości „nie umierała”. – Ewentualnie mogłam przepłakać noc. A rano mówiłam sobie, że ten, kto mnie zranił, to przecież obcy mężczyzna, bo jest inny, niż myślałam, więc nie chcę go widzie – wspominała. I nigdy nie miała pokusy, by do kogoś wracać, ratować związek.

– Przy mojej konstrukcji psychicznej lepsza jest dla mnie samotność niż pójście na żywioł – tłumaczyła mi swoje zachowanie. Za to mężczyźni dla niej ryzykowali. Bo zakochiwali się w niej na zabój. Jeden z nich – Amerykanin, po tym, jak poznał ją w Waszyngtonie, przez Departament Stanu próbował jej szukać w Polsce, bał się, że coś jej grozi – właśnie zbliżał się stan wojenny.

Ostatnim mężem Jadwigi Staniszkis został profesor Michał Korzec, były konsul w Pekinie. Też zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia po tym, jak przyszedł na jej wykład w Holandii. Porzucił dla niej całe poukładane życie i zrobił niespodziankę – stanął z walizką w drzwiach jej domu w Polsce.

Bywał depresyjny. Profesor Staniszkis trudno było zrozumieć, co czuje mąż, bo takie stany były jej obce. – Myślę, że mam jakiś rodzaj autyzmu i nie wiem, co to empatia – mówiła mi. 

Wspierała męża w depresji. Po swojemu. Nie mówiła banałów w stylu: „życie jest piękne, weź się w garść”, „rozbierała” raczej depresję, jak rasowy naukowiec – używała słów z języka psychiatrii i neurologicznych, które tłumaczą, co dzieje się w mózgu człowieka z depresją. 

I choć depresja była dla niej wtedy abstrakcją, powiedziała mi w pewnym momencie: „Czasem myślę, że może właśnie tylko ktoś nadwrażliwy, depresyjny jest prawdziwym człowiekiem?”. 

W tamtym czasie, by pomóc mężowi wyjść z dołka, kupiła mu prezent. To było… śmigło myśliwca z I wojny światowej, bo pamiętała, że mąż marzył kiedyś o lataniu. Powiedziała coś w stylu: „patrz, na czymś takim ulotnym ludzie wzbijali się w powietrze”. Mąż wkrótce zapisał się wtedy na kurs pilotażu.

A o czym marzyła Jadwiga Staniszkis? – Virginia Woolf pisała o sznurkach, które po kawałku przeciągają nas przez życie. Dla mnie są nimi praca, podróże... – mówiła. 

I jeszcze, że nie ma marzeń nieosiągalnych. To dla niej po prostu zadania do wykonania. Gdy wiele lat temu chciała kupić dom w Podkowie Leśnej, latała do Japonii z wykładami, bo tam świetnie jej za nie płacili. Aż zarobiła na dom. W kilku miejscach w Polsce kupiła też maleńkie mieszkania, albo chatki, nawet szałas. 

Gdy chciała pobyć sama, o świcie jechała na warszawski dworzec i spontaniczni decydowała, dokąd uda się w podróż. W kieszeni miała klucze do wszystkich swoich mieszkań. Ale nie miała ze sobą komórki.

– Lubię ten stan, lubię być poza zasięgiem – mówiła mi. I jeszcze, że czuje się wtedy, jak „paczka przewożona z miejsca na miejsce”. Nic nie musi, nikt niczego od niej nie chce. Nikt nie zadzwoni. 

Gdy docierała na miejsce, znajdowała budkę telefoniczną i informowała męża, gdzie jest. Źle znosił w tych dniach samotność, aż w końcu zaczął pocieszać się w takich chwilach tak, że ku zdziwieniu męża, po prostu się z nim rozwiodła. Znów okazało się, tak jak przed laty w stoczni, w trakcie porozumień sierpniowych, że nie uznaje „zgniłych kompromisów”.

„Nie chcę zafiksować biografii na Sierpniu ‘80.”

Rozmawiałyśmy w 2008 roku, więc minęło 16 lat. To, co wtedy powiedziała o zmieniającym się świecie, dziś wydaje mi się prorocze: „Myślę, że XXI wiek będzie wiekiem kobiet. Kobiety idą do przodu i jeśli tylko mają równy start z mężczyznami, to bardzo często wygrywają. Także dlatego, że nie są opętane chorymi ambicjami, które spalają mężczyzn. W dzisiejszym świecie bardzo przydają kobiece cechy, a mężczyźni będą zmuszeni poszukać ich w sobie”.

Czysty feminizm. Nie musiała się go uczyć, jak wiele kobiet. Miała go w sobie od urodzenia. – Nie obchodziło mnie, czy się komuś podobam, co inni o mnie myślą – wspominała. Mama mówiła jej, że najważniejsze jest to, co sama o sobie myśli. Uważała, że to pozbawiło ją „chorych ambicji”. Ale nie lubiła tego rodzaju feminizm, który „usiłuje zanegować różnice między kobietami i mężczyznami”.

Już w latach 80., gdy była w USA, irytowało ją to, że kobiety, które mają makijaż, spotykają się z krytyką, że rzekomo „próbują coś załatwić erotyzmem”. - To bzdura. Uważam, że kobieta może się mocno malować czy odważnie ubierać dla siebie samej – mówiła mi. 

Gdy występowała publicznie, zwykle miała na ustach czerwoną szminkę. Przez wiele lat była to szminka zaprojektowane przez Palomę Picasso. Ta czerwień szminka stała się symbolem Jadwigi Staniszki. Zaczęła się malować na studiach. By odwrócić uwagę od blizny na twarzy. Dorobiła się jej, gdy jako 17-latka była w Wielkiej Brytanii i przewróciła się jadąc bardzo szybko na rowerze.

Zastanawiam się, jak chciałaby być zapamiętana. Jest ikoną dla wielu studentów i naukowców, którzy na uczelniach całego świata z jej książek uczą się o historii komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej i o jego upadku jest ikoną. Jest legendą walki z komuną i najsłynniejszą socjolożką dla Polaków. A jednak chyba nie chciałaby zostać zaszufladkowana jako „pomnik”. Przypomniało mi się, jak w trakcie tamtej rozmowy przed laty, powiedziała: 

„Nie czuję się dobrze w roli autorytetu. To kojarzy mi się z zesztywnieniem poglądów, ze staniem w miejscu. Tak, jak nie chcę zafiksować swojej biografii na jednym wydarzeniu – Sierpniu ‘80. Nie oglądam się. Jedna z moich ulubionych piosenek to: „Nie spoczniemy” Czerwonych Gitar, "bo za jedną siną dalą druga dal".

W ostatnich latach prof. Jadwiga Staniszkis już nie podróżowała, a my nie oglądaliśmy jej występów w telewizji i nie czytaliśmy felietonów politycznych w prasie, bo ciężko chorowała. Ale jeśli ktoś z Was chciałby towarzyszyć prof. Jadwidze Staniszkis w tej ostatniej podróży – pogrzeb odbędzie się w czwartek 25 kwietnia 2024 r w Kościele Św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej.

* Prof. Jadwiga Staniszkis była socjolożką, politolożką, specjalistką socjologii polityki, teorii socjalizmu i postkomunizmu oraz transformacji polityczno-gospodarczej w Europie Środkowo-Wschodniej. 

Na przełomie lat 80. i 90. była najczęściej cytowanym za granicą polskim socjologiem, została zaproszona do wygłoszenia referatu na kongresie Amerykańskiego Towarzystwa Socjologicznego. 

Jest autorką wielu prac naukowych, które ukazały się też za granicą i książek, które są na listach lektur obowiązkowych dla studentów na uczelniach całego świata – z nich uczą się m.in. historii komunizmu i jego upadku w Europie środkowo-wschodniej. Wykładała na wielu uniwersytetach zagranicznych, m.in. w USA na Harvardzie, a także w Chinach i Japonii i Tajwanie. Została laureatka Nagrody Fundacji na rzecz Nauki Polskiej.