Ile naprawdę kosztuje sharenting? Najwyższą cenę zapłacą dzieci

W polskich mediach społecznościowych od lat widzimy to samo zjawisko: fotografie niemowląt w pierwszych godzinach życia, dzieci mówiące wierszyki, relacje z komunii, wakacyjnych wyjazdów czy wizyt u fryzjera.
Codzienność najmłodszych, zamiast pozostać w domowych albumach, staje się częścią publicznej przestrzeni – nierzadko dostępnej dla setek tysięcy, a nawet milionów nieznajomych. To właśnie sharenting – neologizm powstały z połączenia słów share (dzielić się) i parenting (rodzicielstwo), czyli wrzucanie zdjęć dzieci do sieci.
W Polsce zjawisko to przyjęło się z zaskakującą siłą. Nie chodzi już tylko o prywatne profile, ale także o wielomilionowe biznesy prowadzone przez „insta-matki” czy rodziny YouTube’owe, dla których dzieci stały się równocześnie bohaterami treści i źródłem dochodu.
Od blogów do milionowych imperiów
Pierwsze polskie blogi parentingowe, zakładane około 2010 roku, miały charakter poradnikowy: jak pielęgnować niemowlę, jak radzić sobie ze zmęczeniem, które produkty dla dzieci kupować. Szybko jednak okazało się, że największe zainteresowanie wzbudzają treści intymne i wizualne – zdjęcia dzieci, opowieści o ich pierwszych krokach, pierwszych słowach, pierwszych kryzysach.
Potem przyszły media społecznościowe: Facebook, Instagram, a później YouTube. Tam, gdzie dawniej pokazywano rodzinne albumy w wąskim gronie przyjaciół, zaczęto budować całe marki. Polskie „insta-matki”, „insta-dzieci" i „rodzinne kanały” – jak Hejka tu Lenka, Mama Ginekolog czy SuperStyler – nie tylko dokumentowały codzienność, ale zamieniały dzieciństwo w produkt. Pierwszy krok syna? To już nie tylko wzruszający moment, ale materiał sponsorowany przez producenta butów dla maluchów.
Małgorzata Rozenek, znana jako „Perfekcyjna Pani Domu”, stanowi jeden z najbardziej kontrowersyjnych przykładów. W wywiadzie przyznała, że jej syn Henryk „zarabia od urodzenia” – w wieku dwóch i pół roku miał już odłożone środki na studia, a honoraria z reklam trafiały na jego konto jako „współtwórcy treści”.
– Bardzo nie lubię marnowania okazji ani pieniędzy, które można było uzyskać – tłumaczyła, dodając, jak łatwo zmonetyzować macierzyństwo.
Mały Henio reklamował np. pieluchy.
Pęknięcia w obrazie idealnej rodziny
Warszawa. Kiedy w czerwcu 2020 roku na Instagramie pojawiło się pierwsze zdjęcie nowo narodzonej Carmen, miała zaledwie 38 dni. Od tego czasu jej dzieciństwo – pierwsze urodziny, wakacje, choroby, a nawet smutne dni – dokumentowane są publicznie. Problem w tym, że Carmen nigdy nie wyraziła zgody na bycie gwiazdą. Jej historię w książce "Influenza. Mroczny świat influencerów" opisał dziennikarz Jakub Wątor.
Takie przypadki nie są jednak odosobnione. Rodzice prowadzący profile swoich dzieci traktują je często jak pełnoetatowych pracowników. Sponsorzy oczekują regularnych postów, więc dzieci pozują w różnych stylizacjach, czasem wbrew własnemu samopoczuciu. W jednym z opisów Carmen jej rodzice przyznali, że dziewczynka miała zapalenie zatok, ale „kontrakt to kontrakt” – więc sesja zdjęciowa się odbyła.
Dzieci uczą się, jak pozować, jak ukrywać chorobę i jak „sprzedawać” swój wizerunek. To już nie jest zwykłe dokumentowanie rodzinnych wspomnień, lecz praca – i to praca, za którą wynagrodzenie bardzo często trafia na konta dorosłych.
– Istnieją rodzice-influencerzy, którzy przedkładają atrakcyjność treści nad dobrostan dziecka – mówi w rozmowie z Pacjentami psycholog dziecięca Judyta Kozicka. – Presja sponsorów i zasięgów może niekiedy prowadzić do decyzji naruszających prywatność i autonomię najmłodszych, a w konsekwencji do zaburzenia jakości i komfortu ich życia.
Coraz częściej sharenting zaczyna się jeszcze przed narodzinami: zdjęcia USG, reakcje rodziny na ciążę, nagrania z porodów. Dziecko otrzymuje cyfrową tożsamość, zanim w ogóle zacznie mówić.
Lekcje z zagranicy
W Stanach Zjednoczonych zjawisko dziecięcych influencerów jest bardziej rozwinięte, a jego konsekwencje – lepiej udokumentowane. Jedna z byłych dziecięcych influencerek, Vanessa, opowiadała, że w wieku dziesięciu lat zorientowała się, iż jej dzieciństwo różni się od dzieci rówieśników: nie pisały one postów, nie umawiały się ze sponsorami i nie nagrywały rolek.
Kiedy Vanessa skończyła 18 lat, dowiedziała się, że nie dostanie ani centa z zarobków wygenerowanych dzięki jej pracy, bo prawo nie zobowiązywało rodziców do przekazywania jej części dochodów. Najbardziej upokarzającym momentem w jej życiu było, gdy matka opisała w mediach społecznościowych fakt, że Vanessa zaczęła miesiączkować – po to, by znaleźć sponsora podpasek. Ich relacja z matką przestała być relacją rodzic–dziecko i zamieniła się w relację szef–pracownik.
Odbiorcy, dotąd karmieni obrazem „słodkiego dzieciństwa”, nagle musieli zmierzyć się z pytaniem, czy dziecko, które dziś nie ma głosu, nie będzie za kilka lat miało pretensji.
– Gdy dochód i promocja stają się głównym celem, istnieje realne ryzyko, że dobro dziecka zostanie zepchnięte na dalszy plan. Badania wskazują na przypadki, gdzie atrakcyjność wizualna i „viralność” przeważały nad ostrożnością, w zakresie umieszczania zdjęć dzieci w sieci, np. poprzez okazywanie intymnych lub kompromitujących treści – mówi Kozicka.
Najbardziej dramatycznym przykładem nadużycia jest sprawa amerykańskiej influencerki parentingowej Ruby Franke. Jej kanały przyniosły jej sławę, ale w 2023 roku 11-letni syn uciekł do sąsiadów i opowiedział o fizycznych i psychicznych nadużyciach w domu. W grudniu 2023 roku Franke została skazana na 30 lat więzienia.

W internecie nic nie ginie
W polskich domach albumy fotograficzne były rytuałem. Oglądane raz na jakiś czas, miały charakter intymny. Zdjęcia nie wychodziły poza krąg rodziny. Dziś albumem jest Facebook, a oglądającymi – setki nieznajomych. Różnica polega nie tylko na skali, ale i na trwałości.
Badania przeprowadzone przez Uniwersytet SWPS (2022) pokazały, że polscy nastolatkowie są coraz bardziej świadomi obecności swojego dzieciństwa w sieci. Część z nich wyraża frustrację – uważają, że rodzice „ukradli im prawo do prywatności”. Inni mówią o wstydzie, gdy koledzy znajdują w internecie kompromitujące zdjęcia sprzed lat.
Cyfrowy ślad jest bezlitosny. W albumie rodzinnym można schować niechciane zdjęcie na dnie szuflady. Internet pamięta wszystko – i przypomina wtedy, kiedy najmniej tego chcemy.
– Opublikowane treści sprzed lat mogą mieć wpływ na szereg stref życia człowieka, choćby na rekrutację i zatrudnienie. Zdarza się bowiem, że pracodawcy i rekruterzy sprawdzają media społecznościowe kandydatów i wówczas kompromitujące treści mogą utrudnić zatrudnienie lub awans – mówi psycholog dziecięca Judyta Kozicka.
– Część młodych dorosłych odczuwa wstyd, poczucie utraty prywatności czy kłopoty z zarządzaniem własnym wizerunkiem, a czasem i osłabienie zaufania do rodziców. W skrajnych przypadkach pojawiają się przejawy cyberbullyingu czy napięć w relacjach rówieśniczych.
Czytaj także: Co robią dzieci w sieci? Wstrząsające ustalenia. Rodzice, otwórzcie oczy!
W cieniu zagrożeń
– Po pierwsze musimy zwrócić uwagę, jak jest przedstawione dziecko na zdjęciach i filmach – podkreśla Martyna Różycka, Kierownik Działu Reagowania na Nielegalne Treści w Internecie w Dyżurnet.pl (NASK). – Czy jest to sytuacja, która pokazuje dziecko w bezpiecznym środowisku, z poszanowaniem jego praw, w bezpiecznym ujęciu, nieukazującym intymności dziecka? – pyta.
Ekspertka przypomina, że nie chodzi jedynie o obraz. Równie groźne są komentarze, które mogą zdradzać szczegóły życia dziecka: jego rozkład dnia, zainteresowania, imię, szkołę czy miejsca, w których spędza czas. Takie informacje mogą stać się punktem zaczepienia w rozmowie z osobą nieznajomą i ułatwiać manipulację czy uwodzenie.

Problemem jest także kradzież zdjęć, które z pozoru są neutralne.
– Analizując galerie zawierające materiały przedstawiające seksualne wykorzystywanie dzieci, wciąż widzimy zdjęcia wykradzione z neutralnego kontekstu – mówi Różycka.
W dobie AI i deepfake’ów takie obrazy mogą zostać przetworzone w treści pornograficzne, a im więcej materiału wyjściowego znajdzie się w sieci, tym wierniejsze może być odwzorowanie wizerunku dziecka.
W 2024 roku zespół Dyżurnet.pl zanotował dramatyczny, czterystuprocentowy wzrost incydentów związanych z materiałami o seksualnym wykorzystywaniu dzieci w sieci. W pierwszej połowie 2025 roku liczba zgłoszeń nadużyć przekroczyła 7,5 tysiąca, a aż 83 procent ofiar stanowiły dzieci w wieku od 3 do 13 lat. Dziewczynki były ofiarami w 95 procentach przypadków.
Niektórzy rodzice próbują chronić swoje dzieci, zakrywając im twarz na zdjęciach, jednak – jak ostrzega Różycka – to nie wystarczy: – To wciąż jest cyfrowa historia, którą kreślimy dziecku w przestrzeni online.
Prawo – tarcza czy iluzja?
Polskie prawo jasno mówi: wizerunek dziecka podlega ochronie. Zgodnie z art. 81 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, do jego rozpowszechniania potrzebna jest zgoda osoby uwiecznionej na zdjęciu. W przypadku nieletnich decyzję podejmują rodzice lub opiekunowie prawni. Problem w tym, że coraz częściej to właśnie oni stają się sprawcami naruszeń prywatności swoich dzieci.
Jak podkreśla Krzysztof Jankowski, prawnik i inspektor ochrony danych osobowych, rodzice mają nie tylko moralny, ale i prawny obowiązek działać w najlepiej pojętym interesie dziecka. – Jeżeli publikują treści naruszające godność dziecka, narażają je na kompromitację lub ryzyko cyberprzemocy, mogą ponieść odpowiedzialność prawną – ostrzega ekspert.
Dodaje, że choć przepisy są wystarczająco precyzyjne, to bezrefleksyjne udostępnianie wizerunku dziecka może skończyć się postępowaniem prawnym. Takie działania mogą zainicjować w przyszłości samo dziecko, drugi rodzic lub instytucje stojące na straży praw najmłodszych.
Wielu rodzicom wydaje się, że skoro każde zdjęcie dziecka to dane osobowe, automatycznie chroni je RODO. To jednak co najwyżej półprawda. RODO obejmuje przede wszystkim aktywność biznesową, instytucje i osoby przetwarzające dane w ramach działalności zawodowej. Rodzic publikujący zdjęcie na prywatnym profilu nie działa w tym reżimie prawnym.
Sprawa komplikuje się jednak wtedy, gdy publikacja ma inny cel niż zwykłe dzielenie się chwilą z rodziną. Gdy w grę wchodzi budowanie własnego wizerunku, chwalenie się statusem materialnym czy zdobywanie popularności w sieci – trudno jednoznacznie ocenić, czy mieści się to jeszcze w granicach „życia prywatnego”. Brakuje bowiem jasnych orzeczeń sądowych, które rozwiewałyby te wątpliwości.
A jak na to patrzy świat? We Francji w 2023 roku uchwalono prawo, które daje dzieciom możliwość żądania usunięcia swojego wizerunku z internetu – nawet wtedy, gdy to rodzice go upublicznili. W Polsce podobne rozwiązania dopiero przebijają się do debaty publicznej, głównie za sprawą środowisk akademickich i organizacji pozarządowych.
Nad Wisłą dyskusję dodatkowo zaogniła Lil Masti (Aniela Katarzyna Woźniakowska), influencerka znana z kontrowersyjnych decyzji, która w lipcu 2025 roku ogłosiła powstanie fundacji „Dzieci są z Nami”. Jej misją – jak sama twierdzi – jest „ochrona rodziny” i sprzeciw wobec ruchów, które chcą wyeliminować wizerunek dzieci z internetu. Influencerka spotkała się z krytyką zarówno wśród ekspertów, jak i internautów: "może stwórzmy jeszcze fundację dla piratów drogowych?" – pytano.
Debata o sharentingu
Świadomość problemu rośnie. Coraz więcej rodziców rezygnuje z publikowania zdjęć dzieci albo dzieli się nimi wyłącznie w zamkniętych grupach. W komentarzach pod zdjęciami influencerek coraz częściej pojawia się pytanie: „Czy twoje dziecko chciałoby być pokazane w ten sposób?”.
– Publikując wizerunek dziecka, warto stosować zasadę „porozmawiaj, zanim opublikujesz” – apeluje Judyta Kozicka. – To uczy dzieci od najmłodszych lat czym jest prywatność, wizerunek, zgoda na dzielenie się nimi oraz budowanie własnych, zdrowych granic w tym zakresie – dodaje ekspertka.
– Warto także zwrócić uwagę na ustawienia prywatności i ograniczenie zasięgu. Zamiast prezentować wizerunek dziecka na otwartych publicznych profilach, warto rozważyć używanie zamkniętych albumów, grup rodzinnych lub komunikatorów, ograniczając w ten sposób udostępnianie treści do najbliższych znajomych.
Tymczasem rynek influencerów wciąga coraz mocniej. Algorytmy nagradzają treści wzruszające i rodzinne, reklamodawcy płacą za emocje. Dzieciństwo w Polsce – podobnie jak w wielu innych krajach – rozgrywa się nie tylko na podwórku i w szkole, ale także na serwerach Instagrama i YouTube’a.
Za kilka lat dzisiejsi trzylatkowie mogą zapytać swoich rodziców: „Dlaczego zdecydowaliście za mnie?”. I dopiero wtedy okaże się, że zdjęcie wrzucone w 2025 roku ma konsekwencje, których teraz nie jesteśmy w stanie zrozumieć.





































