Znaki zbliżającej się śmierci. Anestezjolog tłumaczy, co naprawdę widać w ostatnich godzinach
Śmierć rzadko spada „jak grom z jasnego nieba”. Gdy organizm stopniowo wygasza siły życiowe – czy to pod wpływem nieuleczalnej choroby, czy po prostu wieku – wysyła szereg sygnałów, które dla wprawnego oka są czytelne. Anestezjolożka Anna Łotowska-Ćwiklewska, pracująca na co dzień w hospicjum domowym, opowiada, dlaczego nigdy nie daje rodzinom „terminu” odejścia, a jednocześnie potrafi rozpoznać, kiedy pacjent „zbiera się do drogi”.
- Nawet doświadczeni medycy widzą raczej trend wygaszania funkcji niż dokładną datę – pacjent potrafi zrobić „próbę generalną” umierania, po czym nagle się poprawia
- Typowe zwiastuny ostatnich 48 h to chłodne kończyny, narastająca senność i wilgotny, bulgoczący oddech
- Legendarna „twarz Hipokratesa” to nie „tajemniczy grymas”, lecz skutek odwodnienia i utraty tkanki tłuszczowej tuż przed końcem
Szpital i hospicjum: tam, gdzie śmierć jest codziennością
Zanim nadejdą ostatnie chwile, ciało i umysł chorego wysyłają subtelne sygnały, które dla doświadczonego personelu są czytelne niczym kody Morse’a. Najwyraźniej widać to tam, gdzie życie i śmierć splatają się na co dzień — na oddziałach paliatywnych i w hospicjach. To właśnie tam rodzą się obserwacje, które pomagają rodzinom lepiej zrozumieć, co dzieje się z bliską osobą u kresu drogi. O swoich doświadczeniach ze śmiercią opowiedziała w rozmowie z “Medonet” Anna Łotowska-Ćwiklewska, lekarz anestezjolog, pracująca w hospicjum.
Ja przede wszystkim pracuję z żywymi pacjentami, a nie ze śmiercią – podkreśla dr Łotowska-Ćwiklewska, zaznaczając, że praca w hospicjum to towarzyszenie ludziom „z życiem o terminie ważności, nam nieznanym, ale istotnym”.
Personel paliatywny uczy się obserwować subtelne zmiany, a nie odmierzać godziny. W praktyce wygląda to tak, że poszczególne funkcje wyłączają się po kolei: pacjent coraz mniej je i pije, zapada w dłuższe drzemki, czasem majaczy lub widzi rzeczy, których nie ma.
To fizjologiczne, nie niepokojące – uspokaja lekarka.
Bywa jednak, że chory „wraca” na chwilę do formy, rozmawia z bliskimi, a personel widzi w tym jedynie złudny zryw biologii przed ostatecznym wyczerpaniem zasobów. Właśnie dlatego lekarka nie podaje rodzinie konkretnych terminów:
Można się na tym bardzo przejechać i narobić niepotrzebnego zamętu.
Jak rozpoznać, że śmierć jest blisko?
Pierwsze oznaki pojawiają się często kilka tygodni przed zgonem: metabolizm zwalnia, serce bije wolniej, krew krąży ospale, mózg „ściąga obroty” – dlatego pacjent potrzebuje więcej snu i trudniej mu zebrać myśli. Na dwa dni przed końcem zwykle zanika apetyt i pragnienie, co szybko prowadzi do odwodnienia; skóra staje się woskowa, a usta spierzchnięte.
W ostatnich godzinach mogą wystąpić:
- nagły, krótki przypływ energii (chory wstaje, chce rozmawiać),
- płaski, zduszony głos i szkliste oczy,
- plamiste ochłodzenie dłoni i stóp, bo krew „cofa się” do ważniejszych narządów,
- drobne objawy neurologiczne: dezorientacja, majaczenia lub halucynacje,
- charakterystyczny zapach przypominający aceton (produkt rozpadu tłuszczów).
Lekarka zastrzega jednak, że kolejność i tempo są bardzo indywidualne; jedyne pewne kryterium to stopniowy zanik potrzeb życia codziennego — jedzenia, picia, rozmowy.
Czytaj więcej: Na tym polega umieranie. Śmierć przebiega w dwóch etapach
Czym są „grzechotka śmierci” i „twarz Hipokratesa”?
Bulgot w gardle, który laikom kojarzy się z duszeniem, medycy nazywają „mokrym oddychaniem”. To efekt nagromadzenia wydzieliny, której wyniszczony pacjent nie ma siły odkrztusić. Choć dźwięk bywa niepokojący, nie świadczy o cierpieniu, a ulgę przynosi proste ułożenie chorego na boku lub lekkie uniesienie głowy. Potocznie mówi się o tym właśnie “grzechotka śmierci”. Warto pamiętać, że choć ten objaw brzmi groźnie, to rzadko wymaga agresywnej interwencji — wystarczy higiena dróg oddechowych i spokojne towarzyszenie.
Z kolei „Twarz Hipokratesa”, dawny termin ze starych podręczników, opisuje wyostrzone rysy, zapadnięte policzki i ostry nos – efekt utraty wody i tkanki tłuszczowej w ostatnich dniach życia.
To nie mit, ale zwykła konsekwencja wyniszczenia, nie magiczny znak – wyjaśnia anestezjolożka.
Zmiana rysów twarzy to proces wielodniowy; im wcześniej rodzina zaakceptuje te przejawy wyniszczenia, tym mniej lęku w ostatnich chwilach.
Przeczytaj też: Taka śmierć nie kwalifikuje się do odprawienia mszy pogrzebowej. Ksiądz może powiedzieć „nie”, ale to nie koniec
Umieranie bez zegara. Jak odczytywać sygnały, że zbliża się koniec
Umieranie rzadko przebiega według sztywnego scenariusza — to raczej powolne wyciszanie kolejnych układów, z których każdy wysyła własne, nie zawsze oczywiste sygnały. Personel hospicjów i oddziałów paliatywnych, obserwując te zmiany dzień po dniu, podkreśla dwa kluczowe wnioski. Po pierwsze, nie ma „zegara śmierci”: nawet najbardziej typowe objawy mogą pojawiać się w różnej kolejności i tempie, a krótkotrwałe „przebłyski” sił nie oznaczają nagłego ozdrowienia. Po drugie, większość sygnałów — od senności po mokry, bulgoczący oddech — nie świadczy o cierpieniu, a odpowiednie ułożenie chorego, nawilżenie czy spokojna obecność bliskich są często najlepszym wsparciem.
Przyjęcie tej perspektywy może pomóc rodzinie zamienić lęk w uważną obecność. Zamiast pytać „ile zostało czasu”, warto skupić się na komforcie chorego, drobnych gestach bliskości i otwartej rozmowie z personelem — to oni najtrafniej ocenią, kiedy potrzebna jest interwencja, a kiedy po prostu cicha obecność. Śmierć pozostaje nieuchronną częścią życia, ale zrozumienie jej fizjologii pozwala przejść przez ostatni etap z mniejszym niepokojem, większą czułością i poczuciem, że zrobiło się wszystko, co możliwe, by odejście było godne.