Obserwuj nas na:
Pacjenci.pl > Profilaktyka > Nie każdy bohater nosi pelerynę. Tak wygląda praca w LPR. Opowiada ratownik
Daria  Siemion
Daria Siemion 29.10.2025 13:08

Nie każdy bohater nosi pelerynę. Tak wygląda praca w LPR. Opowiada ratownik

Nie każdy bohater nosi pelerynę. Tak wygląda praca w LPR. Opowiada ratownik
Latają do najcięższych przypadków. Ratownik LPR opowiada o tym, jak wygląda jego praca Fot. East News / Pawel Wodzynski

Gdy w bazie w Bydgoszczy rozlega się sygnał alarmowy, załoga ma trzy minuty, by wzbić się w powietrze. Dla nich czas jest najcenniejszą walutą, bo od niego zależy życie pacjentów. Bartosz Rybszleger, ratownik medyczny, z którym rozmawiam, pracuje w zawodzie od ponad dwóch dekad, a od jedenastu lat jest częścią Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.

– Pomysł pojawił się po dziesięciu latach pracy w karetkach naziemnych. Chciałem się rozwijać, widziałem jak pracują załogi LPR i stwierdziłem, że spróbuję. To było naturalne przedłużenie mojej drogi zawodowej – wspomina.

  • Załoga po wezwaniu startuje w ciągu zaledwie trzech minut, a każdy lot to walka o życie i ogromna odpowiedzialność
  • Ratownicy LPR muszą łączyć umiejętności medyczne z obsługą śmigłowca, działać pod presją i zachować pełną koncentrację
  • Najtrudniejsze są loty do dzieci i wypadków masowych, a mimo stresu i ryzyka ratownicy nie rezygnują z misji ratowania życia

Tam przyjmują tylko najlepszych

Do LPR nie łatwo się dostać. Kandydat, poza wykształceniem, musi mieć minimum trzy lata doświadczenia w jednostkach systemu PRM, przejść badania lekarskie, testy wiedzy teoretycznej i praktycznej, a także rozmowy z psychologiem i dyrekcją.

– Przechodziłem rekrutację dwa razy. Za pierwszym razem jeden błąd praktyczny mnie wyeliminował. Wiedziałem jednak, co poprawić. Zrobiłem dodatkowe kursy i wróciłem przygotowany. To była dla mnie ważna lekcja.

Swoją pierwszą akcję mój rozmówca pamięta doskonale. – To był transport dziecka po ciężkim urazie wielonarządowym ze Słupska do Gdańska. To nie są zwykłe przewozy. Każdy taki lot to ogromna odpowiedzialność i pełna koncentracja – mówi.

Tylko 3 minuty na odlot

Dyżur w dziennych bazach LPR zaczyna się o 6:30. Sprawdzenie śmigłowca, sprzętu medycznego, łączności. – Pilot w tym czasie kontroluje maszynę technicznie, warunki pogodowe i paliwo. O 7:00 jesteśmy w pełnej gotowości. Gdy przychodzi zgłoszenie, w trzy minuty jesteśmy w powietrzu.

Ratownik medyczny / pielęgniarz w LPR ma wyjątkową funkcję. – Jestem jednocześnie medykiem i członkiem załogi lotniczej. Wspieram lekarza przy pacjencie, ale też pomagam pilotowi: prowadzę łączność radiową, czytam checklisty, kontroluję parametry śmigłowca. To praca na dwóch frontach – opowiada Rybszleger.

Załoga w Bydgoszczy lata średnio 2–4 dziennie, około 600 razy rocznie. – Każdy start to adrenalina, ale też ogromna odpowiedzialność. Najważniejsze, żeby zawsze wrócić cało i zrobić wszystko dla pacjenta.

Nie każdy bohater nosi pelerynę. Tak wygląda praca w LPR. Opowiada ratownik
Ratownik medyczny LPR pomaga nie tylko lekarzowi, ale również pilotowi: nawiguje śmigłowiec, kontroluje parametry Fot. East News / Pawel Wodzynski

Najtrudniejsze loty

– Największym wyzwaniem są loty do dzieci. Każdy z nas ma swoje emocje, a takich pacjentów nie ma wiele, więc doświadczenia jest mniej. Dlatego tak ważne są szkolenia. Ale najcięższą akcję pamiętam z wypadku samochodu z pociągiem. Pięć ofiar, w tym troje dzieci. Tego się nie zapomina.

LPR lata do wszystkiego, co najpoważniejsze: wypadki komunikacyjne, zatrzymania krążenia, masowe zdarzenia. – Brałem udział w akcji, gdy autobus zderzył się z ciężarówką. Na szczęście w skutkach nie było tak tragicznie, jak zapowiadały pierwsze informacje, ale sam rozmach tej akcji – kilkadziesięcioro dzieci, ogromne siły ratunkowe – zostaje w pamięci na długo. Czytaj także: Ratownik medyczny Yanek Świtała tłumaczy, jak udzielić pierwszej pomocy w NZK

Ostatnio wzrasta też liczba dramatycznych wypadków na hulajnogach. – Tego jest naprawdę dużo, często porównywalnie z wypadkami komunikacyjnymi. Najczęściej to dzieci bez kasków. Skutki są dramatyczne – urazy głowy, kalectwo, czasem śmierć. Apelowałbym o obowiązkowe kaski dla wszystkich, nie tylko do 16. roku życia.

Od kilku lat LPR lata nocą w goglach noktowizyjnych. – To ogromne wyzwanie, bo lądujemy bezpośrednio w miejscu zdarzenia, często w trudnym terenie.

Nie każdy bohater nosi pelerynę. Tak wygląda praca w LPR. Opowiada ratownik
Śmigłowce LPR latają do najcięższych przypadków – również nocą Fot. East News / Robert Zalewski

Zdarza się, że na miejscu są gapie. – Po tylu latach wiemy, że jesteśmy na świeczniku. Zdarzało się, że zanim wróciliśmy do bazy, już byliśmy w telewizji czy internecie. To część tej pracy – mówi Rybszleger.

– Najgorzej jest wtedy, gdy zamiast pomóc, nagrywają telefonami. Ale często angażujemy strażaków czy osoby postronne do realnej pomocy, np. w przenoszeniu sprzętu.

Strach i stres? Nie w LPR

Zapytałam mojego rozmówcę, czy kiedykolwiek chciał to rzucić. Odpowiedź była prosta: nigdy.

– Wręcz przeciwnie. Po każdej akcji omawiamy, co można było zrobić lepiej. To motywuje. Mamy też wsparcie psychologiczne i cykliczne briefingi. Dzięki temu człowiek nie zostaje sam z emocjami. Nie znam, nikogo, kto by odszedł.

Po dyżurze Rybszleger wraca do zwykłego życia. – Gram z synem w piłkę, chodzę na spacery z córką. W wolnych chwilach łowię ryby, trenuję. Ogromnym wsparciem jest żona – bez niej byłoby dużo trudniej.

A strach? – Ryzyko jest zawsze. Samochód też może się rozbić. Ale my jesteśmy szkoleni na różne awarie – nawet pożar silnika ćwiczymy w symulatorach. Świadomość ryzyka jest, ale paraliżu nie ma. Największy strach jest zawsze o pacjenta, ale on nas nie paraliżuje, tylko zmusza do myślenia i szybkiego działania. I na tym właśnie polega ta praca. Czytaj także: Czy to prawda, że "śmierć zdejmuje buty"? Odpowiada lekarz, ratownik i policjant

źródło: Pacjenci

Leczenie celowane nie jest możliwe bez badań molekularnych. Czy apele środowiska będą wysłuchane przez Ministerstwo Zdrowia?
Badania genetyczne
badania genetyczne
Współczesna onkologia opiera się na spersonalizowanym podejściu do leczenia nowotworów, gdzie kluczową rolę odgrywają badania molekularne.  Kompleksowe profilowanie genomowe (CGP) oparte na technologii NGS (Next-Generation Sequencing) pozwala na precyzyjne określenie mutacji nowotworowych, a co za tym idzie – dobór skutecznej terapii celowanej. – Mówimy o terapiach celowanych, czyli takim dopasowaniu leczenia do pacjenta, jak garnitur szyty na miarę do ciała – mówi Dorota Korycińska, prezeska zarządu Ogólnopolskiej Federacji Onkologicznej. Takie podejście w wielu krajach jest  "złotym" standardem np. w leczeniu raka płuca i raka jajnika, jednak w Polsce pacjenci często nie mogą skorzystać z terapii celowanych, pomimo ich refundacji i finansowaniu przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Dlaczego? Jest to absurdem – aby skorzystać z refundowanej terapii celowanej, muszą mieć wykonane badania molekularne, które nie zostały im zlecone, ponieważ nie są finansowane przez państwo lub trzeba je zorganizować samodzielnie. – Brak właściwego rozwiązania tego problemu jest zupełnie niezrozumiały – komentuje ekspertka.I choć Ministerstwo Zdrowia deklaruje, że badania molekularne będą wkrótce refundowane, impas trwa. 
Czytaj dalej
"Depresja dziecięca to cichy wróg". Wywiad z aktorką Agnieszką Sienkiewicz
Aktorka Agnieszka Sienkiewicz
Dziecięca depresja, brak wsparcia ze strony państwowej służby zdrowia i rosnąca liczba samobójstw wśród dzieci – to tematy, które porusza Agnieszka Sienkiewicz, aktorka i ambasadorka fundacji Słonie na Balkonie. W rozmowie z Darią Siemion z portalu Pacjenci.pl opowiada o swojej współpracy z fundacją, osobistych doświadczeniach oraz o tym, dlaczego pomaganie dzieciom stało się jej życiową misją.
Czytaj dalej
Pacjenci.pl
Obserwuj nas na: