"To nie chimera, to walka o życie" – lek. Elżbieta Bonder o mitach i faktach dotyczących zaburzeń odżywiania [WYWIAD]

Zaburzenia odżywiania to nie chwilowa fanaberia ani sposób na idealną sylwetkę. To choroba, która odbiera radość życia, niszczy zdrowie i często prowadzi do śmierci. Mimo to wciąż pozostaje tematem tabu – przemilczanym, bagatelizowanym, niezrozumianym.
Najnowszy raport “Zaburzenia odżywiania w Polsce: skala problemu i perspektywy na przyszłość”, opracowany przez Galileo Medical, pokazuje niezbyt optymistyczny obraz rzeczywistości, w której tysiące osób pozostają osamotnione w walce z chorobą.
O skali problemu, barierach w dostępie do leczenia oraz konieczności edukacji społecznej rozmawiałam z lek. Elżbietą Bonder, dyrektorką ośrodka psychoterapeutycznego Galileo Medical.
Co najbardziej zaskoczyło Panią w raporcie?
Najbardziej zaskoczyła mnie duża świadomość społeczna na temat zaburzeń odżywiania. Wbrew pozorom, respondenci wykazywali dużą znajomość tematu, odpowiadając zgodnie z aktualnym stanem wiedzy medycznej. Znali objawy chorób, słusznie wskazywali ich przyczyny. Nie zakładam, że choćby połowa z 1001 osób , które wypełniły ankietę, miała wykształcenie medyczne, więc to duży sukces. Wyniki naszego badania jasno pokazują, że społeczeństwo jest coraz bardziej świadome, że takie problemy istnieją.
Z raportu wynika, że o anoreksji i bulimii wiemy sporo, ale zaburzeń odżywiania jest znacznie więcej. Czy zdajemy sobie sprawę z ich istnienia?
Anoreksja i bulimia to zaburzenia, o których najwięcej się mówi, więc mamy na ich temat największą świadomość. Z innymi zaburzeniami odżywiania jest trochę gorzej, np. tylko 8 proc. respondentów wie, czym jest ortoreksja.
Może Pani wyjaśnić, na czym polega to zaburzenie?
Na początku może się wydawać, że nie jest to problem – ortoreksja zaczyna się jako dbałość o zdrowe odżywianie, unikanie wysoko przetworzonych produktów i regularna aktywność fizyczna.
Brzmi wspaniale. Pod takimi zalecaniami podpisałby się każdy lekarz.
Tak, ale dopóki te zachowania mieszczą się w granicach zdrowego stylu życia.
Problem zaczyna się, gdy zdrowe nawyki zaczynają przejmować kontrolę nad codziennym funkcjonowaniem, a pacjent staje się obsesyjnie skupiony na jakości spożywanych produktów, nie dopuszcza żadnych odstępstw od diety i stosuje surową samodyscyplinę. Jeśli dodatkowo dochodzi do nadmiernej aktywności fizycznej oraz drastycznego spadku masy ciała prowadzącego do niedowagi czy niedożywienia, można mówić o ortoreksji. Co ważne, u niektórych pacjentów ortoreksja jest pierwszym krokiem w kierunku anoreksji, a ta jest chorobą śmiertelną.

W Polsce jest coraz więcej przypadków zaburzeń odżywiania. Z czego to wynika? Mamy lepszą diagnostykę czy jest z nami coraz gorzej?
Myślę, że wpływ na statystyki mają oba czynniki. Z jednej strony większa świadomość społeczna sprawia, że więcej osób szuka pomocy i uzyskuje diagnozę, co samo w sobie jest pozytywnym zjawiskiem, chociaż – moim zdaniem – ta świadomość powinna być jeszcze większa. Z drugiej strony faktem jest, że liczba zachorowań rzeczywiście wzrasta.
Żyjemy w świecie, który sprzyja rozwojowi zaburzeń odżywiania – wpływ mają na to różne czynniki, w tym media cyfrowe.
Czy jest Pani za wprowadzeniem zmian w mediach społecznościowych, które mogłyby zmniejszyć presję dotyczącą wyglądu? Na przykład za obowiązkowym oznaczaniem treści wygenerowanych przez sztuczną inteligencję czy edytowanych zdjęć/filmów?
Myślę, że to bardzo dobry pomysł. Oznaczanie treści generowanych przez sztuczną inteligencję czy edytowanych zdjęć mogłoby pomóc w uświadamianiu odbiorców, że to, co widzą w sieci, często nie jest rzeczywistością.
Już teraz pojawiają się profile pokazujące różnice między naturalnym wyglądem a tym, co można osiągnąć przy pomocy technologii – to bardzo wartościowe działania, które mogą przeciwdziałać negatywnemu wpływowi social mediów.
Oczywiście zawsze pojawią się głosy, że takie działania to pewna forma ograniczenia wolności. Będziemy więc balansować między dbałością o zdrowie psychiczne a swobodą wypowiedzi, ale jako lekarz zdecydowanie popieram takie działania.
W sieci dzieją się jeszcze gorsze rzeczy, np. funkcjonują tam konta, na których osoby chore na anoreksję promują tę chorobę, tworzą coś na wzór sekty.
To bardzo niebezpieczne zjawisko. Anoreksja jest chorobą, która często staje się dla pacjenta "najlepszą przyjaciółką” – daje poczucie kontroli, spełnienia, a nawet satysfakcji. Osoby chore dzielą się swoimi doświadczeniami w mediach społecznościowych, zachęcając innych do niezdrowych zachowań, takich jak głodówki czy ekstremalne diety.
Pojawiają się nawet "challenge” typu: "przetrwaj trzy dni bez jedzenia” albo "schudnij 5 kg w tydzień” – to skrajnie szkodliwe treści, które mogą pogłębiać problem i prowadzić do ciężkich konsekwencji zdrowotnych. W takich przypadkach konieczna jest szybka reakcja platform internetowych, edukacja i świadomość społeczna, aby nie dopuszczać do promowania destrukcyjnych wzorców. Przede wszystkim jednak należy blokować takie konta. Czytaj także: Anoreksja - objawy, przyczyny, leczenie. Ekspert tłumaczy

Ostatnio jest bardzo głośno o Ozempicu – leku na cukrzycę, który uchodzi za najlepszy lek na odchudzanie. Stosują go niektóre gwiazdy. Czy osoby cierpiące na anoreksję lub bulimię stosują ten lek dodatkowo, by schudnąć?
Ozempic to lek wydawany wyłącznie na receptę, co oznacza, że jego dostępność jest ściśle regulowana. Istnieją wyraźne wytyczne określające, komu lekarz może go przepisać. Natomiast, czy pojawia się on na tzw. czarnym rynku i jest dostępny bez recepty? Tego nie wiem. Jeśli tak się dzieje, jest to niezgodne z prawem. Czytaj także: "Puści w środku ludzie". Psycholog ostro o gwiazdach stosujących Ozempic
Niestety zdarza się, że receptę na ten lek, pomimo braku wskazań, wypisują lekarze, zwłaszcza z platform oferujących e-recepty. Ozempic zaczyna być traktowany jako "lek na odchudzanie” – to duże zagrożenie dla osób zmagających się z zaburzeniami odżywiania?
Bardzo duże.
Ozempic i wiele innych leków o podobnych działaniu nie powinny być stosowane bez ścisłej kontroli lekarza. Przepisywanie tego rodzaju preparatów osobom, których lekarz nawet nie widział na oczy – a co gorsza, które mogą mieć niedowagę – jest nie tylko nieetyczne, ale także niezgodne z prawem.
Pamiętajmy, że proces leczenia pacjenta otyłego nie zaczyna się od farmakoterapii – kluczowe są edukacja zdrowotna, odpowiednia dieta i zwiększenie aktywności fizycznej. Lekarz podejmuje decyzję o zastosowaniu leku na podstawie dokładnego wywiadu, badania oraz analizy chorób współistniejących. Każdy lek ma swoje plusy i minusy, a ich bilans należy dokładnie rozważyć.
Jak ocenia Pani świadomość lekarzy na temat zaburzeń odżywiania? Chodzi mi przede wszystkim o lekarzy rodzinnych pracujących w ramach NFZ. Czy pacjenci zgłaszają Pani negatywne doświadczenia związane z publiczną służbą zdrowia?
Nie jestem zwolenniczką uogólnień, ponieważ w każdej placówce można spotkać zarówno bardzo dobrych specjalistów, jak i tych mniej kompetentnych.
Świadomość lekarzy na temat zaburzeń odżywiania powinna wynikać z edukacji medycznej – to zagadnienie jest poruszane zarówno na studiach, jak i podczas specjalizacji.
Wiadomo, że w niektórych dziedzinach medycyny ten temat może być omawiany mniej szczegółowo, a kiedyś zaburzenia odżywiania wydawały się rzadsze, dlatego większy nacisk w edukacji kładziono na bardziej powszechne choroby. Nie znaczy to jednak, że są one ignorowane. W medycynie ważna jest współpraca – lekarz nie musi znać się na wszystkim, ale powinien umieć rozpoznać problem i skierować pacjenta do odpowiedniego specjalisty.
Tym specjalistą jest psychiatra?
W przypadku podejrzenia zaburzeń odżywiania lekarz rodzinny powinien skierować pacjenta do psychiatry, który potwierdzi diagnozę i zdecyduje o dalszym leczeniu. W zależności od stopnia zaawansowania choroby leczenie może obejmować psychoterapię, wsparcie dietetyczne oraz okresowe kontrole u internisty lub pediatry.
Gdy pacjent znajduje się w bardziej zaawansowanym stadium choroby, konieczne może być wdrożenie farmakoterapii oraz intensywniejszego leczenia psychiatrycznego. W przypadkach skrajnego niedożywienia (BMI około 15 lub niższe) bezwzględnie konieczna jest hospitalizacja.
W ośrodkach leczenia zaburzeń odżywiania pacjenci otrzymują kompleksową pomoc – oprócz opieki psychiatrycznej i internistycznej mają dostęp do psychoterapii indywidualnej i grupowej, terapii zajęciowych, takich jak choreoterapia, muzykoterapia czy arteterapia, oraz zajęć wspierających poprawę postrzegania własnego ciała i rozwój umiejętności społecznych.
Trzeba pamiętać, że zaburzenia odżywiania mogą prowadzić do śmierci, jeśli nie są odpowiednio leczone. Dlatego tak ważne jest postępowanie zgodne ze standardami medycznymi.
A po czym rodzic może poznać, że u dziecka zaczynają się zaburzenia odżywiania? Mam na myśli sygnały pojawiające się jeszcze zanim dziecko drastycznie schudnie.
To bardzo istotne pytanie, ponieważ zaburzenia odżywiania rozwijają się podstępnie, a pierwsze sygnały są bardzo subtelne.
Jednym z pierwszych objawów zaburzeń odżywiania jest unikanie wspólnych posiłków. Często osoby chore znajdują dla tego logiczne wytłumaczenie, np. tłumaczą się nadmiarem obowiązków szkolnych czy zawodowych i zabierają jedzenie do pokoju, gdzie w rzeczywistości może być ono wyrzucane.
Innym sygnałem jest wycofanie społeczne – dziecko lub dorosły, który wcześniej był otwarty i towarzyski, zaczyna izolować się od bliskich, unika rozmów i wspólnych aktywności. Można również zauważyć spadek nastroju i częstsze momenty smutku.
Czasami te sygnały nie mają związku z zaburzeniami odżywiania, ale lepiej je sprawdzić i zareagować na czas. Czytaj także: Pierwsze, alarmujące objawy anoreksji. Mogą wyglądać niewinnie i nie budzić żadnych podejrzeń
Jakie rodzice mogą podjąć kroki, aby zmniejszyć ryzyko wystąpienia zaburzeń odżywiania u dzieci? Czy jest to w ogóle możliwe?
Oczywiście, że tak. W jednym z raportów pojawiło się pytanie o najczęstsze przyczyny zaburzeń odżywiania. Jakie były odpowiedzi? 65 proc. badanych wskazało na problemy emocjonalne i psychiczne, takie jak depresja czy lęk. Kolejne 62 proc. ponownie wymieniło depresję. 54 proc. osób wskazało na doświadczenie traumy, a 36 proc. – na trudności w relacjach społecznych.
Z naszej praktyki wynika, że kluczowym czynnikiem prowadzącym do zaburzeń odżywiania są nieprawidłowe relacje – zarówno w domu, jak i poza nim.
Dlatego tak ważne jest, by dbać o zdrową atmosferę i unikać zachowań, które mogą przyczynić się do rozwinięcia choroby u dziecka czy innego członka rodziny.

Może Pani podać przykłady takich zachowań?
Często słyszę od pacjentów historie, które zaczynają się od pozornie niewinnych uwag. Przykładem może być sytuacja, w której babcia – choć to może być też ciocia, wujek, kolega czy koleżanka – mówi do dziecka:
"Ale jesteś pulchna, mogłabyś trochę mniej jeść. Jak ty będziesz wyglądała w przyszłości? Żaden chłopak nie będzie chciał na ciebie spojrzeć. Zobacz, jaka twoja mama jest szczupła, elegancka, zadbana!".
Tego typu słowa, rzucone być może bez złych intencji, potrafią zapaść głęboko w pamięć i wywołać poważne konsekwencje. Bywa, że taki komentarz staje się jednym z czynników prowadzących do anoreksji.
A później pewnie te same osoby mówią do wychudzonego dziecka: "ale masz kości na wierzchu, weź coś zjedz".
Dokładnie tak. Przypomniała mi się młoda kobieta, nasza pacjentka, która trafiła do nas z BMI wynoszącym 13 – to wartość zagrażająca życiu. Wyszła z choroby dzięki ogromnemu wysiłkowi i długiej, ponad dwuipółletniej terapii. Pewnego dnia ta pacjentka przyszła na wizytę kontrolną i powiedziała mi: “Pani doktor, usłyszałam w pracy, że się zaokrągliłam. A przecież byłam taka chuda...” Było jej bardzo trudno to zaakceptować. W pracy wszyscy widzieli, w jakim była stanie. Wychodziła z choroby, ale te słowa ją zraniły.
Niektórzy mówią, że chorzy na anoreksję sami są sobie winni, wystarczy jeść.
Osoby chore na anoreksję nie wiedzą, że są chude. Po pewnym czasie rozwija się u nich zaburzony obraz własnego ciała. Nawet skrajnie wychudzone osoby mogą postrzegać siebie jako grube. Na szczęście terapia pomaga stopniowo zmienić to myślenie.
Chcę podkreślić, że osoby cierpiące na anoreksję nie są winne temu, że zachorowały. Wyjście z tej choroby to jednak niezwykle trudna praca. Osobiście uważam, że są one jak gladiatorzy – w pozytywnym sensie tego słowa. Ich walka o zdrowie to prawdziwy heroizm.
Gdy wspomniana pacjentka zaczęła zdrowieć, wiedziała już, jak wyglądała wcześniej – że była niedożywiona i w poważnym stanie. Mimo to jedno zdanie: "Ale się zaokrągliłaś", sprawiło, że znów zaczęła wątpić w siebie.
Czyli z jednej strony świadomość na temat zaburzeń odżywiania rośnie, a z drugiej – wciąż pojawiają się krzywdzące komentarze. Jak chorzy to znoszą?
Jeśli ktoś z wysoką samooceną i poczuciem własnej wartości usłyszy uwagę w stylu: "Wiesz co, może powinnaś trochę schudnąć", prawdopodobnie nie zrobi to na niej większego wrażenia – zwłaszcza jeśli zostanie powiedziane pół żartem, pół serio.
Jednak dla osoby, która ma za sobą trudną walkę z zaburzeniami odżywiania i właśnie osiągnęła zdrową wagę, zmiana wyglądu jest ogromnym przeżyciem. Kiedy ktoś, kto przez długi czas był skrajnie niedożywiony, zaczyna wracać do normy, jego ciało przechodzi widoczną metamorfozę. Wtedy nawet pozornie niewinna uwaga na temat wyglądu może być niezwykle niebezpieczna.
Rozmawiamy głównie o negatywnych doświadczeniach i trudnych relacjach rodzinnych, ale przecież nie zawsze tak jest. Jest wielu rodziców, którzy chcą pomóc swoim dzieciom.
Zaburzenia odżywiania to nie tylko choroba jednej osoby – to problem całego systemu rodzinnego. Rodzina cierpi razem z osobą chorującą. Bliscy często nie rozumieją jej zachowań, próbują pomagać na swój sposób, udzielają rad w dobrej wierze, ale nieświadomie mogą wprowadzać napięcia i konflikty.
Kluczowe jest, by traktować zaburzenia odżywiania jak każdą inną poważną chorobę – to znaczy jak najszybciej udać się po pomoc do specjalisty. Tak robimy w przypadku zapalenia płuc i tak samo powinniśmy traktować zaburzenia odżywiania. Równie istotna jest edukacja – rodzina powinna dowiedzieć się, jak wspierać chorego w zdrowieniu. To bardzo ważne, aby być przyjacielem w procesie leczenia, ale nie być "przyjacielem choroby”. Tego także trzeba się nauczyć.
Nawet jeśli osoba z zaburzeniami odżywiania trafi do ośrodka na leczenie stacjonarne, przejdzie przez terapię i wróci do domu zdrowsza, to jeśli rodzina nie podejmie wysiłku, by zrozumieć mechanizmy tej choroby, może – mimo najlepszych intencji – nieświadomie utrudniać proces zdrowienia.
Rodziny bardzo często nie zdają sobie sprawy z tego, że proces leczenia trwa zazwyczaj od trzech do pięciu lat. Wymaga nie tylko cierpliwości, ale także przestrzegania odpowiednich standardów terapeutycznych. Niestety, zdarza się, że rodziny chcą skrócić ten proces, bo widzą pierwsze oznaki poprawy i uznają, że leczenie można zakończyć. To błąd. Dlatego apeluję, aby pacjenci i ich bliscy zaufali specjalistom.
Badania pokazują, że przy właściwym leczeniu aż 70 proc. pacjentów może w pełni wyzdrowieć. To bardzo wysoki wskaźnik, ale sukces jest możliwy tylko wtedy, gdy terapia jest prowadzona zgodnie z zaleceniami ekspertów.
Powiedziała Pani, że im wcześniej rozpocznie się leczenie, tym lepiej. Tymczasem z raportów wynika, że dostępność terapii w Polsce jest bardzo ograniczona. W których regionach sytuacja jest najgorsza?
Tak, to duży problem. Trzeba przede wszystkim podkreślić, że leczenie zaburzeń odżywiania powinno być kompleksowe. Nie wystarczy jedna konsultacja z lekarzem – nawet jeśli to świetny specjalista.
Skuteczna terapia wymaga współpracy kilku ekspertów: psychiatry, psychoterapeuty, dietetyka oraz internisty. Każdy z nich odgrywa kluczową rolę, a konsultacje powinny odbywać się regularnie. Co więcej, ci specjaliści powinni ze sobą współpracować – wymieniać informacje i wspólnie opracowywać strategię leczenia.
Takie podejście jest realizowane w ośrodkach całodobowych, gdzie wszyscy specjaliści prowadzą pacjenta razem, widzą go na co dzień i mają możliwość omówienia jego stanu na spotkaniach klinicznych. W naszym ośrodku regularnie organizujemy takie spotkania – analizujemy postępy pacjenta, dostosowujemy terapię do jego aktualnych potrzeb, szukamy najlepszych rozwiązań.
Niestety, miejsc oferujących taką kompleksową, całodobową opiekę jest w Polsce bardzo mało. Jeśli pacjent chce leczyć się ambulatoryjnie, musi zapisywać się na oddzielne wizyty u psychiatry, dietetyka, psychoterapeuty i internisty. Takie usługi są dostępne, ale czas oczekiwania w ramach NFZ jest bardzo długi, a zaburzenia odżywiania często wymagają natychmiastowej interwencji.
Ma Pani konkretne rekomendacje dla polityków?
Oczywiście, że tak. Przede wszystkim należy zwiększyć edukację na temat zasad zdrowego odżywiania – zarówno w szkołach, jak i wśród rodziców. Można to zrobić poprzez dodatkowe zajęcia lub wpleść ten temat w już istniejące programy nauczania. Im większa świadomość, tym większa szansa na wczesne rozpoznanie problemu i skuteczną pomoc.
Kolejnym ważnym krokiem są kampanie społeczne uświadamiające, czym naprawdę są zaburzenia odżywiania – że to nie kaprys czy "chimera", ale poważna choroba.
Niestety, wielu pacjentów słyszy od bliskich: "Przestań wymyślać, usiądź i jedz jak normalny człowiek”. Tymczasem kluczowe jest, aby społeczeństwo rozumiało, że to schorzenie wymaga takiego samego wsparcia i empatii jak inne choroby. Jak ktoś ma zapalenie płuc albo raka, to nie mówimy mu, żeby wziął się w garść.
Na zakończenie – czy jest jeszcze coś, o czym chciałaby Pani wspomnieć?
Tak. Jeśli widzimy, że ktoś zmaga się z problemem, nie oceniajmy, nie bagatelizujmy jego trudności. Zamiast tego, wyciągnijmy rękę, zapytajmy: "Jak się czujesz? W czym mogę pomóc?”. Pokażmy, że jesteśmy obok, gotowi do wsparcia. To może mieć ogromne znaczenie.
Dziękuję za rozmowę.





































